„Zapory” piechota

Przyjechało ich do Tarnobrzega trochę ponad setkę. Z Lublina, z Chodla, z Bełżyc, a także z Gdańska i z Warszawy, gdzie tam kogo los rzucił. Posiwieli, pogarbili się, pomarszczyli, długo ustawiali się w dwuszereg, pod siąpiącym z ołowianego nieba kapuśniaczkiem, ale potem jakby ich odmłodziło, gdy wmaszerowali do wypełnionego po brzegi kościoła i zameldowali biskupowi Frankowskiemu, że oto oni, żołnierze „Zapory”, gotowi są do mszy za swego dowódcę. Po raz pierwszy, po czterdziestu z górą latach, uznawano publicznie ich zasługi w walce o Niepodległą i czczono pamięć poległych. Zapowiedzianą na 12 marca uroczystość odsłonięcia, w kościele ojców Dominikanów w Tarnobrzegu, tablicy pamiątkowej ku czci Hieronima Dekutowskiego „Zapory” i straconych wraz z nim żołnierzy poprzedził istny „ogień zaporowy” oficjalnej propagandy. „Nowiny Rzeszowskie” i „Kurier Lubelski”, „Żołnierz Wolności” i „Trybuna Ludu” zamieściły sążniste teksty o tym, jakim zbrodniarzem był ów „Zapora”. A że przez czterdzieści lat nie było o nim oficjalnie ani słowa, większość czytelników dopiero z tych tekstów dowiedziała się, że w ogóle istniał. Smutne to było i śmieszne zarazem. Śmieszne, bo choć teksty te podpisane były przez różnych autorów, to brzmiały tak jednakowo, tak powtarzały te same zdania i zwroty, że aż chciałoby się zapytać: kto od kogo zrzynał? A smutne, bo czy tak groźne są kości ludzi, gnijące od czterdziestu lat gdzieś w wapiennym dole, żeby wytaczać przeciw nim najcięższe propagandowe armaty? Kalanie pamięci zmarłych, którzy bronić się nie mogą, jako żywo przypomina zajęcie cmentarnej hieny. „Chrześcijańskim obowiązkiem jest grzebanie w ziemi poświęconej ciał zmarłych” – powiedział w trakcie uroczystości jeden z mówców, żołnierz „Zapory”. „Zmarłemu należy się wiązanka kwiatów i krzyż na mogile. Na miarę ziemskich zasług mowa pogrzebowa. Żołnierzowi poległemu – honorowa salwa”. „Zapora” i jego towarzysze mieli worki z papieru miast trumien, dół z wapnem za mogiłę i jadowitą ślinę propagandystów. Więc należy im się symboliczna tablica w kościele, pod którą najbliżsi i przyjaciele będą mogli złożyć kwiaty i zapalić świeczkę. O wszystkich, którzy w latach czterdziestych walczyli z nową władzą, wolno było mówić i pisać wyłącznie przeciwnikom. Ci zaś tak korzystali z tego przywileju, jak wojownicy prymitywnych plemion, którzy uważają, że wroga trzeba najpierw opluć, a potem jeszcze podeptać. Szkoda, że jeszcze dzisiaj, po latach, objawia się podobny sposób myślenia. I miejmy nadzieję, że już wkrótce będą mogły ukazywać się legalnie publikacje rzetelnie pokazujące „Zaporę” i jego piechotę.