Fragment wpisu do pamiętnika z 1 grudnia 1948 roku

Powiadomiono mnie również, że w rękach śledczego aparatu Urzędu Bezpieczeństwa znajdują się „Zapora” i inni, którzy wraz z nim wybrali się, z zamiarem przedostania się na anglosaską stronę. Rok już minął od ich wyjazdu i brak jakichkolwiek wiadomości nie wróży nic dobrego. Nie chce się jednak wierzyć w katastrofę. Niestety prasa rządowa z 21 listopada umieściła artykuły, które nie pozwalały dłużej wątpić. Katastrofa istotnie miała miejsce. Podano w gazetach wiadomość, że odbyła się rozprawa, przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie, przeciwko „bandzie »Zapory«” spod znaku „Wolności i Niezawisłości”. Oskarżonymi byli: Władysław Nowicki „Stefan” – Inspektor, Hieronim Dekutowski „Zapora”, Stanisław Łukasik „Ryś”, Roman Groński „Żbik”, Edmund Tudruj „Mundek”, Jerzy Miatkowski „Zawada”, Arkadiusz Wasilewski „Biały” i Tadeusz Pelak „Junak”. Wszyscy zostali skazani na śmierć. A więc wszyscy wpadli i zginęli. Ciężko „przetrawić” taką wiadomość! Do żalu za ukochanymi współtowarzyszami niedoli dołącza się jakieś fatalistyczne przypuszczenie, że chyba ofiarom końca nie będzie! Że wszystko, co uczciwsze, skazane jest na zagładę. Jakiś okrutny los dotknął krwawą ręką nasz naród i wyszarpuje na stracenie wszystkie te elementy, które nie wahają się marzyć o wolności! Wnioski, które można wysnuć, co do losu straconych, mniej więcej tak się kształtują: „Zapora” powziął dość nagle decyzję wyprawy, ulegając namowom „Stefana”, do którego miał zaufanie. „Stefan” miał kontakt na rzekomo pewną komórkę w Warszawie, która zapewniała sumienne załatwienie spraw z dowodami (za opłatą) i innymi formalnościami, umożliwiającymi wyjazd zagranicę. Wyjeżdżający ustalili kontakty, na które nas, pozostałych, mieli informować o swoim losie. Kontakty jednak pozostały głuche. Niewątpliwie więc „wpadce” ulegli wszyscy jednocześnie i bez możliwości ratunku. Prawdopodobnie miało to miejsce zaraz na początku wyprawy i być może w Warszawie. A stać się tak mogło tylko w skutek wprowadzenia w zdradziecką zasadzkę. Owa „sumienna” komórka mogła być tworem ubeckim z domieszką naszych szumowin. A czy o takie szumowiny trudno? Mimo woli przychodzą mi na myśl typy w rodzaju komendanta „Drugaka”. Tak! Bo to był kandydat tylko do zajmowania stanowisk, a nie do pracy, a u takiego ze skrupułami jest licho. Początek komponowania zdradzieckiej imprezy mógł mieć miejsce podczas pertraktacji o ujawnieniu. Była to dobra okazja. „Stefana” prawdopodobnie rozmyślnie naciągnięto na zdradziecki kontakt, na czym on, nieszczęśliwy, nie poznał się. Aresztowanie bezpieka trzymała w tajemnicy. Z jakich powodów? Z wielu. 1) By nie doszło to do wiadomości pozostałych partyzantów i nie wzmogło czujności w terenie. 2) Licząc na to, że zostały umówione jakieś kontakty – by zmusić aresztowanych do wyjawienia i napisania ich, a przez to dobrać się do pozostałych. 3) By nie peszyć innych, którzy chcieliby z usług takich dobroczynnych komórek korzystać. 4) By aresztowanych, przez dłuższe torturowanie, załamać moralnie i otrzymać w zeznaniach takie materiały, które by ich jak najbardziej kompromitowały. Oto najważniejsze powody trzymania w tajemnicy wiadomości o aresztowaniu przywódców lubelskiej partyzantki. Z zamierzeń tych, zdaje się, że tylko jedno częściowo się powiodło. Wiosną 1948 roku wpadł w Warszawie, na jakieś zdradzieckie kontakty, jeden z ludzi „Rysia”, „Bór”. „Bór” wsypał później sporo spraw w terenie. Nie wiadomo zresztą, kto tam był winien. Poza tym, z jak najwyższym uznaniem należy ocenić postawę aresztowanych. Był to bodajże jedyny z poważniejszych procesów, w którym nie udało się komunistom opluwać sądzonych przez samooskarżenie. Z tego powodu nie robili nawet rozgłosu z rozprawy. W artykułach o wyrokach śmierci przytoczono tylko dwa zdania podsądnych: jedno „Stefana” i jedno „Zapory”. „Stefan”, na zapytanie: „Dlaczego dokonano pogromu wsi Moniaki?”, odpowiedział: „Przecież to była wieś pepeerowska!”. I zupełnie słusznie. Ponieważ pepeerowcy to zdrajcy, więc dalsze komentarze zbyteczne. „Zapora” zaś, mówiąc o akcji walki zbrojnej z komunizmem, powiedział: „To było naszą koniecznością życiową”. Brzmi to trochę inaczej niż wstrętne kajanie się wielu bohaterów z okrzyczanych procesów politycznych. Niewątpliwie naszym bohaterom, przez rok czasu, nie oszczędzano prób zmierzających do zrobienia szmaty z człowieka, a jednak pozostali ludźmi!

Autor: Zdzisław Broński