Jak zginął Wojciech Lis

Dnia 30 stycznia 1948 roku, koło leśniczówki w Paterakach, rozegrał się epilog dramatu dowódcy leśnego oddziału, Wojciecha Lisa. Zginął, wraz z Konstantym Kędziorem, od zdradzieckich strzałów oddanych przez Wojciecha Palucha. Lis był jednym z najdłużej walczących partyzantów – najpierw z okupantem niemieckim, a następnie sowieckim. Pomimo częstych obław, skutecznie wymykał się z licznych zasadzek i nie opuścił terenu swego działania. Należał do ludzi głęboko religijnych. Widziano go często przy modlitwie, a kiedy tylko miał możliwość, przystępował do spowiedzi i komunii. Na udział w nabożeństwie w kościele mógł sobie jednak pozwolić tylko wtedy, kiedy przebywał na terenie, gdzie nie był znany. Taka okazja nadarzała się w czasie odwiedzin córeczki, w Nieradowicach, koło Otmuchowa. Tam, podczas trzytygodniowego pobytu, w listopadzie 1947 roku, często kierował swe kroki do kościoła. Miał przeczucie, że zginie śmiercią gwałtowną, i to w niedługim czasie. Bogu polecał w opiekę swą małoletnią córkę Jadwigę i jej matkę. Tymczasem Urząd Bezpieczeństwa zagęszczał sieć konfidentów, informujących Wojciecha Pacanowskiego o miejscach pobytu dowódcy leśnego oddziału, i coraz trudniej było Lisowi znaleźć bezpieczną melinę. Mając świadomość, że dalszy pobyt w lasach mielecko–kolbuszowskich nie będzie możliwy, jesienią 1947 roku rozproszył on swój oddział. Część żołnierzy ujawniła się lub wyjechała na Ziemie Zachodnie. Lis natomiast zamierzał przedostać się zagranicę. Dokumenty potrzebne do wyjazdu miał wyrobione. Aby nie wpadły w ręce bezpieki, przechowywał je u swej narzeczonej, w Nieradowicach, które miały być ostatnim etapem pobytu w Polsce, w drodze na Zachód. O zamiarze wyjazdu Lisa zagranicę został, przez swych konfidentów, poinformowany szef mieleckiego Urzędu Bezpieczeństwa, Wojciech Pacanowski, i postanowił nie dopuścić, aby upatrzona ofiara umknęła z terenu, nad którym sprawował władzę, bowiem ominęłyby go nagrody i odznaczenia obiecane za ujęcie dowódcy „Lisowczyków” – żywego lub martwego. Polecił więc swym agentom, mającym kontakt z Wojtkiem, aby opóźnili jego wyjazd, starając się go przekonać, że na wiosnę sytuacja polityczna ulegnie zmianie, a on, jako doświadczony dowódca oddziału partyzanckiego, będzie potrzebny na tym terenie. Już wcześniej szef Urzędu Bezpieczeństwa, widząc, że w otwartej walce Lisa nie zwycięży, zaczął czynić przygotowania do skrytobójczego mordu. Mogli go dokonać ludzie z otoczenia Lisa lub pozostający z nim w kontakcie. W tym celu Pacanowski przeprowadził poufne rozmowy z upatrzonymi osobami. Jedną z nich był Józef Babula, w którego domu dowódca leśnego oddziału, ze swymi żołnierzami, często przebywał na kwaterze. Za wykonanie zleconej roboty Pacanowski obiecywał Babuli nagrodę, w wysokości 200 tysięcy złotych, stanowisko leśniczego i przeniesienie, wraz z rodziną, na inny teren. Proponował, aby wraz z Wojciechem Lisem zlikwidować Jana Rydzowskiego i braci Głowienków. Dawał do wyboru jeden z sześciu pistoletów, które wyłożył na stół, wraz z amunicją. Żadne obietnice nie zmieniły jednak postawy niedoszłego zamachowca. Babula nie dał się wciągnąć do zbrodniczego spisku. Przypłacił to długim więzieniem. Podobne jak szef Urzędu Bezpieczeństwa działania podjęli Eugeniusz Woźniak, komendant Milicji Obywatelskiej, wraz z oficerem śledczym, starając się znaleźć osobnika zdecydowanego na dokonanie mordu Wojciecha Lisa. W tym celu namawiali jednego z przetrzymywanych w areszcie mieszkańców Tuszowa Narodowego do likwidacji nieuchwytnego partyzanta. Rozmowy przeprowadzano na Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Mielcu. Podczas poczęstunku przy herbacie, obaj przedstawili swą propozycję. Jako narzędzie zbrodni oferowali pistolet. Jednak, mimo obietnicy zwolnienia z aresztu i otrzymania wysokiej nagrody, kolejna upatrzona ofiara i tym razem odmówiła udziału w zdradzieckim spisku, okupując tę decyzję przedłużonym pobytem w więzieniu (obecnie mieszka w Tuszowie). W końcu znaleziono ludzi zdecydowanych wykonać krwawą robotę, na zaproponowanych przez szefa Urzędu Bezpieczeństwa warunkach – Szulca, leśniczego w Paterakach, i Wojciecha Palucha, żołnierza z oddziału Wojciecha Lisa. Paluch już wcześniej pozostawał w kontaktach z szefami Urzędu Bezpieczeństwa w Mielcu i Kolbuszowej. Pochodził on z przysiółka Ostrowów Baranowskich – Poręby, i liczył wówczas 31 lat. W okresie międzywojennym odbywał służbę wojskową w Pułku Strzelców Konnych w Żółkwi, gdzie zastał go wybuch wojny w 1939 roku. Po zakończonej kampanii wrześniowej, w stopniu kaprala, powrócił w rodzinne strony. Należał do ludzi ambitnych, żądnych władzy, chociażby drobnej jej cząstki. Gotów był służyć każdemu, kto obiecał mu jakieś stanowisko, które wyróżniałoby go od rówieśników. Mimo że nie posiadał matury, odznaczał się bystrością umysłu. Dla osobistej kariery gotów był wszystko poświęcić. Ostatecznie doprowadziło go to do popełnienia zdrady i zbrodni. Te cechy charakteru Palucha wykorzystał szef mieleckiego Urzędu Bezpieczeństwa, Pacanowski. W zdradzieckim spisku na Wojciecha Lisa najważniejsza rola przypadła Wojciechowi Paluchowi, choć i postać Szulca nie należała do drugoplanowych. Chcąc uniknąć ewentualnych podejrzeń o utrzymywanie kontaktów z bezpieką, obaj spotykali się z Pacanowskim poza Urzędem Bezpieczeństwa – najczęściej w lokalach gastronomicznych na terenie Mielca. W styczniu 1948 roku miejscem spotkań i narad konfidenckich była restauracja Tadeusza Weryńskiego, przy ulicy Mickiewicza, gdzie w zacisznym pomieszczeniu, na zapleczu, otrzymali ostatnie instrukcje i przyrzeczenie nagrody po dokonaniu krwawej roboty. Ustalono też sposób przekazania do Urzędu Bezpieczeństwa informacji o likwidacji Lisa. „Towarzyskie” spotkanie spiskowców nie uszło uwadze właściciela restauracji. Zwłaszcza, że takie osoby jak Pacanowski nie często tu przychodziły. W styczniu 1948 roku Wojciech Lis korzystał z gościny w domu Kusaków, w Czajkowej. Samotny dom pod lasem spełniał warunki partyzanckiej meliny. Tam, w nocy, przyśniła mu się rozdarta czerwona płachta. Ponieważ wierzył w sny, rzekł gospodarzom: „Zła to prognoza na najbliższą przyszłość. Dni moje są już policzone”. Za namową Palucha, który był już zdecydowany na dokonanie mordu, lecz przeszkadzała mu w tym większa ilość domowników, Lis podziękował Kusakom za gościnę i przeniósł się do leśniczówki w Paterakach. Wieczorem, 30 stycznia, po spożyciu kolacji w gospodzie, w Ostrowach Tuszowskich, czteroosobowa grupa, w której prócz Wojciecha Lisa znajdowali się Konstanty Kędzior, Wojciech Paluch i Szulc, udawała się na nocleg. Kiedy dochodzili do leśniczówki, Szulc zatrzymał się. Kilkadziesiąt metrów dalej Paluch ostrzelał idących przed nim kolegów. Wojciech Lis otrzymał śmiertelny strzał i zginął na miejscu, Kędzior został ciężko ranny. O wykonaniu zleconej roboty powiadomiono szefa Urzędu Bezpieczeństwa, Pacanowskiego, który niezwłocznie przysłał swoich ludzi, aby przewieźli zwłoki Lisa i konającego Kędziora do Mielca, bowiem obawiał się, że koledzy Lisa zechcą odbić zwłoki swego dowódcy. Na wozie, w czasie jazdy, zmarł Kędzior. Do Mielca przywieziono dwa trupy i złożono je na podwórku ówczesnej siedziby Urzędu Bezpieczeństwa, przy ulicy Daszyńskiego (obecnie Mickiewicza). Najpierw zostały obrabowane. Lisowi zabrano zegarek ze złotą bransoletką, buty wojskowe i portfel z pieniędzmi oraz osobistymi pamiątkami. Przy podziale krwawego łupu zegarek przywłaszczył sobie szef morderców, gotówkę i buty – jeden z jego podwładnych. W chwili śmierci Lis posiadał przy sobie zdjęcie swej córki oraz narzeczonej, które w dwa tygodnie później przywieźli ubowcy mieleccy do Nieradowic, jako dowód, że Wojtek nie żyje, i ostrzegli rodzinę przed ewentualną próbą poszukiwania miejsca zakopania zwłok, gdyż może tego żałować. W tym czasie przebywała w celi, aresztowana w październiku 1947 roku, matka Wojciecha Lisa. Nie powiadomiono jej o śmierci Wojtka. Jednak po niezwykłym ruchu w podziemiach Urzędu Bezpieczeństwa oraz z fragmentów rozmów zorientowała się, kim był przywieziony trup. Szef Urzędu Bezpieczeństwa miał ochotę zamknąć ją, razem z nim, na noc w komórce, ale jeden z funkcjonariuszy odradził mu tego. Nazajutrz, 31 stycznia, pokrwawione zwłoki umyła żona jednego z ubowców, i sprowadzono miejscowego fotografa, Solarskiego, w celu wykonania „pamiątkowego” zdjęcia. Trupa, aby prezentował się korzystniej, ustawiono w pozycji pionowej. W trakcie ustawiania kamery Lis się poruszył. Zanim odkryto przyczynę, asystujący ubowiec zmierzył się do strzału w jego stronę. Był dla nich groźny nawet po śmierci. Okazało się, że wskutek nasłonecznienia zesztywniałe mięśnie zwiotczały, i trup osunął się pod nogi pilnującego go wartownika. Zwłoki Lisa i Kędziora wystawiono, w Sali Królewskiej, na widok publiczny, i dowożono samochodami okolicznych mieszkańców, aby naocznie przekonali się o sukcesie mieleckiego Urzędu Bezpieczeństwa. Po dwudniowej ekspozycji ludzie Woźniaka przenieśli je, w nocy, do budynku pobliskiej Komendy Milicji Obywatelskiej, i zamknęli w komórce, pod nadzorem najbardziej zaufanych funkcjonariuszy – Busia i Kozika. Obawiając się akcji żołnierzy Lisa, w celu odbicia zwłok swego dowódcy, zarządzono ostre pogotowie. Następnej nocy Eugeniusz Woźniak i Wojciech Pacanowski zakopali swoje ofiary na śmietniku Komendy Milicji Obywatelskiej. Wojciech Lis służył Bogu, ludziom i ojczyźnie, walcząc z aparatem komunistycznego terroru, którego przemocy uległ.

Autor: Mirosław Maciąga