Nazywano ich „lampartami”, „lisami”, „kotami”, „szturmowcami”, „chłopcami z nieba”, „cichociemnymi”. Polscy spadochroniarze byli najbardziej bojowymi i odważnymi żołnierzami podczas II wojny światowej, zdecydowanymi na wszystko. „O nich mówiono” – jak pisze Stanisław Styk – „iż prowadzili walkę na śmierć i życie, do przedostatniego naboju – w trudnej, ostatecznej sytuacji, zachowując ostatni nabój wyłącznie dla siebie. Wykonywali najtrudniejsze rozkazy i zadania konspiracyjno–partyzanckie, aby spełnić patriotyczną i żołnierską powinność wobec ojczyzny i narodu. Przerzucani byli, ze Wschodu i Zachodu, na tereny okupowanej Polski. Walczyli na podziemnym froncie, co przysporzyło im bohaterstwa i legendarności, wystawiając zasłużoną przepustkę do naszej historii”. Spadochroniarze stanowili nieliczną grupę, około tysiąca osób, ale wnieśli swój znaczący wkład w walkę z okupantem. Byli to ludzie młodzi, dobrze przygotowani do działalności konspiracyjnej. „Nie ma uzasadnienia” – stwierdza dalej Stanisław Styk – „dzielenie spadochroniarzy na tych ze Wschodu, co walczyli w szeregach Polskiej Partii Robotniczej, Gwardii Ludowej, Związku Walki Młodych, Rad Narodowych i Armii Ludowej, oraz na tych z Zachodu, co walczyli w szeregach Służby Zwycięstwu Polski, Związku Walki Zbrojnej, Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich, Narodowych Sił Zbrojnych i Delegatury. Wszyscy, walczący z okupantem, przyczynili się do rozgromienia faszyzmu. Dlatego każdy spadochroniarz powinien przejść do historii z obiektywną oceną jego działalności. Każdy z nich miał określone możliwości, zróżnicowane sukcesy i porażki. Nie zawsze zależały one, konkretnie i tylko, od tego czy innego spadochroniarza. Decydujący wpływ na działalność spadochroniarzy wywierały koncepcje polityczno–ustrojowe, lansowane przez prawicę i lewicę w Polsce. W ostatnich latach wzniesiono na terenie Polski wiele pomników, obelisków, tablic pamiątkowych, często pod patronatem Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Są to trwałe, historyczne pomniki najnowszych kart naszej historii. Ostrzegają one przed tragedią wojny i zalecają – w imieniu tych, którzy odeszli – zdecydowaną walkę o pokój i integrację narodu”. Dodajmy, że wśród tych, których pamięć czcimy i czcić będziemy jest wielu żołnierzy okupacyjnego podziemia. Ale nie można stawiać znaku równości między tymi spadochroniarzami, którzy zginęli w nierównej walce z okupantem, a tymi, którzy siali terror, mordowali, chociaż mają ten sam rodowód. Do tych, co zapisali się w pamięci mieszkańców licznych miejscowości jako krwawi oprawcy, należał Hieronim Dekutowski ps. „Zapora”. Kim był „Zapora”? Pochodził z Tarnobrzega. Tu, we wrześniu 1939 roku, wstąpił na ochotnika do wojska. Po klęsce wrześniowej znalazł się na Węgrzech, a następnie we Francji, skąd ewakuowany został do Anglii. W 1942 roku został zwerbowany do szkoły dywersyjnej cichociemnych, a rok później zrzucony w okolicach Warszawy. Wraz ze swym oddziałem, działał w powiatach biłgorajskim i zamojskim. Po wkroczeniu Armii Radzieckiej oddział został rozwiązany. „Zapora” powrócił do Tarnobrzega, ale nie zagrzał tu długo miejsca. Wrócił w Lubelskie i utworzył oddział dywersyjny, który dokonał wielu akcji terrorystycznych i rabunkowych, na terenie powiatów: zamojskiego, kraśnickiego i rzeszowskiego, a następnie w Kieleckiem, krwawo zapisując się w pamięci mieszkańców tamtych okolic. Oto, na przykład w nocy z 23 na 24 września 1946 roku, banda „Zapory” dokonała, pod Bełżycami, napadu na grupę operacyjną, składającą się z żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, zabijając 14 żołnierzy i 6 milicjantów. W styczniu 1947 roku jeden z pododdziałów „Zapory” napadł na grupę ochronno–propagandową Wojska Polskiego, we wsi Wilkołaz, w powiecie kraśnickim. Przed referendum banda „Zapory” nasiliła swe działania terrorystyczne, skierowując je głównie przeciwko członkom Polskiej Partii Robotniczej, Związku Walki Młodych, Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, urzędnikom administracji państwowej, funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa i milicji. Należy też przypomnieć fakt współdziałania terrorystycznej grupy „Zapory” z bandą Ukraińskiej Powstańczej Armii. Wspólnie dokonały one napadu, w sierpniu 1947 roku, na Janówkę i Holeszów, w powiecie włodawskim. Po ogłoszeniu, w 1947 roku, ustawy amnestyjnej, członkowie bojówek „Zapory” zaczęli opuszczać swe oddziały i ujawniać się. Sam „Zapora” zaś, wraz z ludźmi najbardziej obciążonymi dokonanymi zbrodniami, pozostaje w konspiracji, dokonując nadal aktów rozboju. Kruszy się jednak baza zaopatrzeniowa, wzrasta zagrożenie ze strony organów bezpieczeństwa oraz obawa przed zemstą ze strony miejscowej ludności. „Zapora” postanawia przedrzeć się na Zachód. Pozostawia w lesie grupy uzbrojonych desperatów i wraz z siedmioma członkami swej bandy usiłuje przekroczyć granicę. 16 września 1947 roku zostają wszyscy zatrzymani przez organa bezpieczeństwa. W latach 1945–1947 bandy „Zapory” dokonały ponad 600 napadów terrorystyczno–rabunkowych. Z rąk „Zapory” i jego podwładnych zginęło co najmniej 328 osób, przeszło 70 odniosło rany, 81 dotkliwie pobito, a 18 uprowadzono. Dane te nie są pełne. W licznych przypadkach bandy Dekutowskiego dokonywały mordów w sposób szczególnie okrutny. Podpalano domy, wraz ze znajdującymi się wewnątrz ludźmi, dobijano rannych, bito przed rozstrzelaniem, używano podczas „akcji” pocisków „dum–dum”. Nie oszczędzano nawet dzieci. Protokoły lekarskich oględzin zwłok ujawniają bestialstwo „bojowników” z band „Zapory”. Świadkom tamtych wydarzeń na całe życie pozostały one w pamięci. W listopadzie 1948 roku, w Warszawie, odbył się proces „Zapory” oraz dowódców i członków jego bojówek. Zostali oni skazani na karę śmierci. Wyrok został wykonany. Ale oto, po czterdziestu z górą latach, znaleźli się ludzie, niepomni zbrodni bandy i jej herszta, którzy wystąpili z inicjatywą wmurowania, w kościele ojców Dominikanów w Tarnobrzegu, tablicy pamiątkowej poświęconej „Zaporze”. Zamiar ten spotkał się z protestem rodzin pomordowanych. Bo czyż można się godzić, by w kościele – miejscu dla wiernych świętym – widniało nazwisko zbrodniarza?
Autor: Kazimierz Lesiecki