Nastanie zmierzchu

Lubelszczyzna. Rozkaz dowódcy głównego Armii Krajowej – generała Leopolda Okulickiego, z 19 stycznia 1945 roku, o rozwiązaniu Armii Krajowej i utworzeniu na jej miejsce organizacji „Nie”, nie miał, w odniesieniu do Lubelszczyzny, znaczenia zasadniczego. W wielu rejonach województwa część ogniw terenowych Armii Krajowej nie tylko zdołała przestawić się na konspirację wymierzoną przeciwko władzy ludowej, ale natężyć działanie już na początku 1945 roku. W marcu tego roku dowództwa organizacji poakowskich i innych byłych członków Armii Krajowej zostały aresztowane. Był to przejaw samoobrony władz, w obliczu toczącej się jeszcze wojny, uzasadniony tym, że tylko w okresie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego dokonano na Lubelszczyźnie 43 napadów na urzędy i instytucje oraz 18 na inne obiekty. Zamordowano 26 żołnierzy radzieckich, 14 żołnierzy Wojska Polskiego i 260 funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa oraz działaczy Polskiej Partii Robotniczej i członków ich rodzin. We wrześniu 1945 roku organizuje się Zrzeszenie pod nazwą „Wolność i Niezawisłość”. Komendantem Okręgu Lubelskiego został „Drugak” (w 1947 roku ujawnił się). Nowa organizacja podziemna, z deklaracją „rozładowania lasów”, podjęła walkę polityczną i oficjalnie wspierała Polskie Stronnictwo Ludowe (P.S.L.), była orędownikiem zbrojnym polityki Stanisława Mikołajczyka. Okręg Lubelski „Wolności i Niezawisłości” podzielono na pięć Inspektoratów. Każdy obejmował trzy Obwody i posiadał swoje oddziały dywersyjne. Okręg Lubelski obejmował powiat i miasto Lublin oraz powiat Lubartów. Komendantem został „Zapora”. Jego siły zbrojne w tym czasie liczyły 220 ludzi, a podlegały mu takie grupy i bojówki, jak: „Jagody”, „Jerza” (Narodowe Siły Zbrojne), „Juranda”, „Rysia”, „Samotnego”, „Misia”, „Jadzinka”, „Renka”, „Bohuna”, „Żbika”, „Iwana”, „Szatana”, „Lwa”, „Cygana”, „Kędziorka” i „Uskoka”. To kwietniowe spotkanie sprowokował „Uskok”. Wśród zaufanych i najbliższych wyraził swoje niezadowolenie z działalności dowództwa Okręgu. Zarzucał mu zdradę polegającą na tym, że nie podjęło walki z czerwonym reżimem i nie wykonuje rozkazu, z października 1944 roku, w sprawie wydalenia z szeregów Armii Krajowej ludzi, za samowolne opuszczenie szeregów, i kierowanie ich do wojskowego sądu specjalnego. Wiedział też, że owe zarzuty dotrą do adresatów, a ci muszą na nie zareagować. I tak się stało. Trzeba przyznać, że miejsce na to spotkanie „Uskok” wybrał dobre. Do wsi, a raczej kilku chałup w Wólce Zawieprzyckiej, leżącej na skraju masywu leśnego, nie prowadziły żadne drogi. Był to zakątek cichy i spokojny, a co najważniejsze całkowicie opanowany przez jego oddział. Tak więc na umówiony dzień stawiło się tam kilkunastu dowódców grup i bojówek, między innymi: „Ryś”, „Brzoza”, „Kędziorek” i „Miś”, trzech dowódców Narodowych Sił Zbrojnych: „Roman”, „Orzeł” i „Jerzy”. Przybyło też kilku byłych akowców szeregowych, a wśród nich Adam Leszczyński, z okolic Spiczyna. „Zapora” zjawił się w towarzystwie „Juranda”. Obszerna izba pomieściła wszystkich. Przy długim sosnowym stole, zastawionym półmiskami z mięsem i butelkami z wódką, zasiedli ciasno. „Zaporę” gospodarz posadził przy swoim zastępcy, „Stańczyku”, obok siebie. Jego podkomendni, dowódcy grup, „Wiktor” i „Ordon”, strzegli bezpieczeństwa i porządku. Zaraz też zaczęli ucztować, zachęcani przez rodzinę „Uskoka”. Jedli więc i pili, nie żałowali komplementów pod adresem gościnności gospodyni, ale jakoś nikt nie odważył się poruszyć spraw istotnych. „Uskok” też milczał. Pił sporo i obserwował twarze gości. W pewnej chwili zauważył uśmiechniętą twarz Leszczyńskiego. Nie podobał się „Uskokowi” ten człowiek. Zjawił się tutaj nie wiadomo skąd. Nie pije, nie odzywa się i dziwnie się uśmiecha. Dlaczego milczy? To właśnie tacy, jak ten dali się aresztować i teraz sypią kolegów. „Uskok” nie lubił obcych. „Panowie!” – „Uskok” poderwał się z krzesła. „Nie jestem mówcą, ale żołnierzem, a żołnierz nie gada, tylko słucha rozkazów. Wiecie, że w styczniu Urząd Bezpieczeństwa aresztował w Lublinie połowę dowódców Armii Krajowej. Dlaczego ich aresztowali? Dlatego, że byli gówniarze i czekali na Anglików. Czekali i czekali, aż się doczekali czerwonych. Mieszczuchy, zasrańce…”. „Nie, panie »Uskok«” – przerwał mu „Zapora”. „Oni nie czekali bezczynnie. Oni pracowali nad nowym planem walki z komunistami. Sytuacja polityczna zmieniła się, więc i nasze plany muszą ulec zmianie. Czy pan zdaje sobie sprawę z faktu, że lada dzień, może już teraz, wojska sowieckie i te czerwone, nazwane polskim, mogą zdobyć Berlin? A to oznacza, że bolszewicy wygrali wojnę, że zmieniła się sytuacja polityczna i że polscy komuniści są nad nami górą”. „Niedoczekanie ich, ja walczyć będę na śmierć i …”. „Może pan walczyć i zabijać, ale taka walka to tylko walka z wiatrakami, tak jak te pana różne plotki o zdradzie. To takie, panie »Uskok«, pana mrzonki” – „Zapora” zwrócił się do kipiącego złością „Uskoka”. „Pan zapominasz, że właśnie tutaj, na pana terenie, bolszewicka władza umacnia się. Z każdym dniem rośnie jej autorytet, ma więcej zwolenników. Czerwoni skończyli już parcelację majątków, fabryki uruchomili, odbywa się sąd nad hitlerowcami w Lublinie, otwierają szkoły we wsiach, w gminach mają swoje urzędy, instytucje, posterunki milicji. A pan co robisz? Nic”. „Ja, nic nie robię? Pan, panie »Zapora«, za dużo sobie pozwalasz. Bronisz tych zdrajców i mówisz jak ten agitator pepeerowski. A kto jak nie ja i moi ludzie zrobił ten posterunek w Ludwinowie? Wszystkich milicjantów rozbroiłem, rozebrałem i rozwaliłem (zginęli komendant posterunku, Józef Stępień, jego zastępca do spraw politycznych, Włodzimierz Maksymiuk, milicjanci, Henryk Białkowski, Jan Bielecki i Włodzimierz Piasecki). A kto załatwił tych nowych, trzech milicjantów? Ja! (zginęli Wacław Denko, Czesław Więcek i Piotr Szeremeta)”. „To są czyny chwalebne, panie »Uskok«” – znowu przerwał „Zapora”. „Składam panu podziękowanie i uznanie. Ale czy pan wie, na przykład, co planują komuniści w Spiczynie, na zakończenie wojny? Nie wie pan? Oni organizują tam wielką zabawę ludową. A czy pan wie, co robią chłopi w Dziuchowie, Jawidzu, Rozkopaczewie czy Charlężu? Otóż tamtejsi chłopi mają broń i strzelają do nas”. „Ja wszystko wiem, co się robi na moim terenie” – zapienił się „Uskok”. „Ja nawet wiem, kto z kim sypia. A tych wesołków ze Spiczyna, i tych wszystkich bolszewickich chamków, nauczę moresu. Po robocie złożę panu raport”. 9 maja 1945 roku wypadła środa. Kto pierwszy do Spiczyna przyniósł wieść o zakończeniu wojny, nie wiadomo. Faktem jest, że z tej okazji miejscowe władze i ludność zorganizowały zabawę. Tego dnia, już od rana, w remizie strażackiej panował ruch. Młodzi i starsi uwijali się przy dekoracji ścian, ustawiali krzesła i ławki, urządzali bufet. Po południu zjawili się muzykanci, a za nimi pierwsi amatorzy tańca. Zabrzmiał walc. Melodia wyrwała się przez otwarte okna i drzwi, przeleciała przez wieś, dotarła aż na łąki. O zmroku na sali było tłoczno, a przed remizą pełno ludzi. Muzykanci grali. Najpierw ci przed remizą usłyszeli dwa wybuchy granatów, gdzieś przed kościołem, i zaraz długą serię z ręcznego karabinu maszynowego, ale tuż pod ścianą remizy. Kto żyw ruszył do ucieczki. Jedni rzucili się w stronę zarośli, inni wciskali się do środka. Razem z nimi weszli oni, w wojskowych mundurach, uzbrojeni w automaty i pistolety, sprawcy wybuchów. „Wszyscy pod ścianę! Cisza! Ręce do góry i pod ścianę!” – rozkazywał „Uskok”. Muzyka ustała. Młodzi i starsi ustawiali się pod ścianą. Milczeli. Milicjanci, obecni na zabawie, nie mieli broni. Zresztą i tak nie było żadnej szansy. W drzwiach remizy stało dwóch drabów, z automatami skierowanymi w tłum. Sześciu albo siedmiu ustawiało ludzi pod ścianą. Druga szóstka wyprowadziła z podwyższenia muzyków, komendanta posterunku, starszego sierżanta Antoniego Żukowskiego, plutonowego Bolesława Smyka, milicjanta, Wiktora Sowę, i rolnika, Kajetana Sawickiego, pełnomocnika reformy rolnej, Jana Michonia, oraz trzech pracowników Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa, Hieronima Kudłę, Wacława Siepsiaka i Stefana Wójtowicza. Podszedł do nich „Uskok”. „O, sam pan komendant milicji się bawi. I pan też przyszedł na to żydowskie święto, panie Sawicki? Ty świńska mordo!” – „Uskok” rąbnął rolnika w twarz. „Zrewidować?” Kudła i Siepsiak mieli pistolety i legitymacje. „Ładne kwiatki! Ubeki. Wyprowadzić! Wszystkich wyprowadzić! Dlaczego pan, panie wójcie, się ukrywa? Wyłaź tchórzu!”. Wójt, Adolf Laskowski, wyszedł z tłumu. „Ty też, pachołku stalinowski! No, ruszaj się!”. Stanisław Wójcik, zastępca wójta, wychodził niemrawo, oberwał więc pięścią w twarz. „A ty kto?” – zapytał „Uskok” Konstantego Kaczmarskiego, rolnika z sąsiedniej wsi. „Ja, panie, nietutejszy…”. „Wychodź! A ten? Tego też weźcie!”. Wyciągnęli Stanisława Grzebalskiego. „Tę czwórkę zabierzemy ze sobą. Tamtych rozwalić!”. Gruchnęło kilka serii. „A teraz wszyscy do domów, na pacierze. I módlcie się, że chałupy nie poszły z dymem”. Zniknęli jak przyszli. „Uskok” prowadził. Dotarł do Zawieprzyc i skrajem lasów dostał się do wsi Brzostówka. Tam kazał rozstrzelać wójta, jego zastępcę, rolnika i milicjanta. Potem znikł w lasach zawieprzyckich. Na drugi dzień wysłał do „Zapory” raport. Donosił mu: „O godzinie 20:00 otoczyłem wieś Spiczyn. Ubiaków, milicjantów i pepeerowców kazałem rozstrzelać. Czterech rozwaliłem później. Razem zabitych 12 komunistów. Strat nie ma. Zdobyłem dwa pistolety, kilka par butów i zarekwirowałem świniaka u sołtysa. Kazałem też rozstrzelać byłego akowca, Adama Leszczyńskiego, który się ujawnił i współpracował z Urzędem Bezpieczeństwa”. Wiosną 1946 roku „Zapora” wziął „Uskoka” pod swoją opiekę. Od tej pory „Uskok” stał się jego prawą ręką, mógł działać z rozmachem. Dla sprawniejszego i skuteczniejszego działania podzielił swój, powiększony o dezerterów, oddział na trzy grupy i mianował „Babinicza”, „Strzałę” i „Wiktora” dowódcami. I działał chytrze i krwawo. Ludność powiatu lubartowskiego została zastraszona i przygnębiona, a o to przecież chodziło podziemiu. Ale, mimo sukcesów, „Uskokowi” humor i opinię psuli ludzie ze wsi Charlęż. Kilka razy usiłował tam podejść, ale zawsze tamtejsi chłopi witali go strzelaniną. Którejś nocy o mało nie stracił życia. Podszedł za blisko do takich dwóch z karabinami, a ci – bez pytania – rąbnęli do niego jak do złodzieja. W Charlężu ludzie zawsze żyli w zgodzie. Nikt tu nie znosił przemocy, nie tolerował obiboków. Tak było zawsze. W okupację prawie każdy dom miał swojego partyzanta. Pastusiak, Jakubczak, Olesiak, Dudziak czy Proch dobrze grzmocili faszystów. Toteż zaraz po wyzwoleniu (1944 rok), kiedy w okolicach pojawili się „rycerze nocy”, zarówno ci ze znakami Narodowych Sił Zbrojnych, jak i „Wolności i Niezawisłości”, charlężanie skrzyknęli się, zażądali broni od komendanta milicji i zorganizowali własną samoobronę. Pilnowali swojej wioski w dzień i w nocy. Potem, już w 1946 roku, kiedy to miejscowy komendant posterunku oznajmił im, że jest już oficjalna nazwa takiej samoobrony, że nazywa się Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej, przystali na tę nazwę. Korzyści też w tym widzieli. Częściej do ich wsi zaglądał milicjant, mogli już przeprowadzić bojowe ćwiczenia, otrzymali nawet automat i granaty. Była środa, 19 czerwca 1946 roku. We wsi trwały roboty na łąkach. Tego dnia warta wypadła Józkowi Dudziakowi i jego synowi Czesławowi. Po kolacji, zaraz po zachodzie słońca, z karabinami na plecach, wyszli na wartę. Było ciepło i jasno. Jak zwykle przeszli przez wieś raz i drugi, potem na chwilę stanęli koło stawiku, ruszyli znowu i zatrzymali się koło wierzb przy figurze. Było po północy. Na drodze od Spiczyna pokazała się grupka ludzi. Wyszli im naprzeciw, żeby zobaczyć kto idzie. „Nie strzelajcie! Jesteśmy z Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa z Lubartowa” – tamci odezwali się pierwsi. Podeszło ich z dziesięciu. Kiedy się zrównali, ten sam głos oświadczył: „Dobrze, że jesteście. Idziemy do Bystrzycy, likwidować bandę »Uskoka«. Musicie nam pomóc”. Józef Dudziak nie od razu odpowiedział. Uważnie oglądał stojących obok żołnierzy. Widocznie uznał, że wszystko w porządku, bo zdecydował: „A to chodźcie do wsi. Obudzę chłopaków, niech pomagają”. I poszli. Ojciec Józef wszedł do domu. Oni za nim. „Wstawaj Stachu! Panowie z powiatu o pomoc proszą. Wstawaj!”. Tamci stali w pokoju i w sieni. Kiedy Józef odwrócił się, ten oficer jakoś dziwnie się uśmiechnął. „A gdzie macie automaty?” – zapytał. I to pytanie zwróciło uwagę Dudziaka. Myślał: „Dlaczego pytają o automaty, kiedy my ich nie mamy? Dlaczego nie ma z nimi milicjanta ze Spiczyna?”. Odwrócił się i chciał o to zapytać, ale został, przez owego oficera, silnie popchnięty. Zachwiał się i upadł na łóżko. „Nie ruszać się! Wszyscy pod ścianę!”. Teraz wszystko potoczyło się szybko. Wywlekli z łóżek i Stanisława Dudziaka, i Bolesława, i Janka. Ze wsi, wcześniej otoczonej, wybrali jeszcze ormowców: Tadeusza Pastusiaka, Stanisława Procha, Franciszka Jakubczaka i Wojciecha Olesiaka. Nie pomogły prośby ani płacz żon i dzieci. „Uskok”, w towarzystwie „Stańczyka”, „Babinicza” i swojej czeredy, był nieubłagany. Wszystkich rozstrzelano na oczach najbliższych. Służba Bezpieczeństwa i grupy operacyjne milicji i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego pracowały coraz sprawniej i skuteczniej. We wrześniu 1947 roku został aresztowany „Zapora”, wraz ze swoim sztabem. Na wiadomość o tym „Uskok” wyprawił ucztę. Jemu bowiem wyznaczono dowództwo nad bojówkami i grupami poakowskimi w powiecie lubelskim. Od tej pory „Uskok” dowodził juz grupami „Żelaznego”, „Strzały”, „Kędziorka” i „Lalki”. „Uskok” grasował jeszcze przez cały rok 1948. Dopiero w maju 1949 roku, po kolejnym napadzie i mordzie, został zabity podczas pościgu. Ten winowiec dokonał 169 napadów i zabił aż 157 osób – członków partii i bezpartyjnych, ormowców, funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa, żołnierzy polskich i radzieckich, kobiety, mężczyzn i dzieci.

Autor: Władysław Śniadowski