Powszedni dzień w Tarnobrzegu, kościół ojców Dominikanów. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus… Prawda jest jedna. Prawda jest nasza. Od prawdy nie da się uciec. Prawda jest sprawą honoru. Prawdę o »Zaporze«, dopiero teraz, czterdzieści lat od jego śmierci, można mówić głośno…”. „Jaka jest ta prawda? Dlaczego tyle lat nie pozwalano jej powiedzieć?” – pytania, skierowane do jednego z „wiernych”, wywołują niemal oburzenie kilku innych. „Coś pan, niedzisiejszy? Komuna jego zabiła. Jego, żołnierza i patriotę…”. „Skąd się pan tu wziął, skoro nie zna »Zapory«. W tym miejscu, w kościele, wmurowujemy tablicę ku jego czci. Społeczeństwo się na nią złożyło, spontanicznie…”. „To sprawa honoru pokoleń…”. Mówić już teraz? Powiedzieć, że ktoś inny myśli zupełnie inaczej? Że właśnie w kościele trudno nie myśleć o Dekalogu, a szczególnie o jego piątym przykazaniu? A może jest ono skierowane tylko do wybranych? Może jednym Bóg przyzwala zabijać, a gdy i oni poniosą śmierć – honor pokoleń, honor wiary, każe wystawić im tablicę ku czci? Tylko jaka jest wtedy granica między grzechem a czynem usprawiedliwionym przez wiarę? Kto to osądza? Dlaczego, w tym przypadku, prawo wiary jest tak nierówne? Dlaczego katu wystawia się tablicę, a zamordowanego skazuje na niepamięć? Jaki sens więc ma Dekalog, głoszony z kościelnej ambony? Cisną się na usta wątpliwości, zapisane między innymi w Annopolu, Świeciechowie i Moniakach. Tak, mógłbym jeszcze sięgnąć do notatek porucznika „Samotnego”, podkomendnego „Zapory” z czwartego plutonu, znalezionych przez żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego z grupy manewrowej, na pobojowisku pod Albinowem Małym, koło Biłgoraja, które i dziś, po latach, w tym kościele powinny być przecież znane. W archiwum przepisałem tylko ich fragment, kto wie – może nawet nie najważniejszy, nie najbardziej wymowny, ale jednak jak sugestywny, jak ostry i przeczący wiarygodności przykazania „Nie zabijaj”: „2 listopada 1946 roku. Sobota. Kolonia Wólka Abramowska. Bez żadnych przejść. Po drodze zatrzymaliśmy się we wsi Malina, zmarznięci i głodni. We wsi jest trudno znaleźć coś do jedzenia. Dopiero po gruntownych poszukiwaniach, znaleźliśmy w bród wszystkiego. Mimo to jednak musieliśmy brać jedzenie siłą, to znaczy bić się z babami o kromkę chleba i garnuszek mleka. 4 listopada 1946 roku. Piłatka. Nad ranem dołączył »Faraon« z kilkoma chłopakami. Około południa ruszyliśmy na Wierzchowiska, gdzie spodziewaliśmy się roboty, gdyż Bezpieczeństwo nękało nas całą przeszłą noc, warkotem samochodów i strzałami. Nic nie znalazłszy w wiosce, zrobiliśmy konie i ruszyliśmy na dalsze kwatery. 5 listopada 1946 roku. Kolonia Krzanowska. Jeszcze dziś jesteśmy mokrzy. Bezpieczeństwo szuka nas, a wkoło słychać warkot maszyn. Siedzimy na kwaterach cicho i popijamy bimberek. Jedzenia mamy dosyć, gdyż »Stary« (»Zapora«) posłał do sklepu po żywność. 6 listopada 1946 roku. Kolonia Abramowska. Dobrze nam, choć mało jedzenia. Cały dzień siedzieliśmy na kwaterze. Gospodarza oderwaliśmy od roboty i musiał na harmonii nam grać. Wieczorem »Samotny« poprowadził nas na małą robotę. Po rozdzieleniu zdobyczy otrzymałem palto na futerko. 30 listopada 1946 roku. Otrocze. Kwatery zajęliśmy. Nazajutrz wybieramy się na robotę do wsi komunistycznej Huta. 1 grudnia 1946 roku. Tokary, Huta, Gródki. Dziś robota. Koniec wioski Tokary, gdzie mieszkają komuniści. Następna wioska – Huta. Cała wioska, po krótkim ostrzelaniu, w naszych rękach. Baty członkom Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, demolacja mieszkań, uzupełnienie mundurów, kożuchów, butów. Do jedzenia zabrano świnię. Ze wsią Gródki staje się to samo, tylko Komenda Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej spalona. 4 grudnia 1946 roku. Kocudza. Znowu »Moskiewka«. »Samotny« prowadzi akcję. Komuniści strzelają z mieszkań, lecz mimo to wieś przechodzi w nasze ręce. Historia podobna jak w Gródkach. Jedno zabudowanie spłonęło. Duża część domów zdemolowana. Święta Bożego Narodzenia 1946 roku. Teren »Jadzinka«. W Wigilię mieliśmy gościa, w postaci księdza kapelana, Komendanta Obwodu Zamojskiego, pana majora »Jara«, i Komendantów innych Obwodów. Zachodziły nieprzyjemne spory (jak na przykład wybicie, jeden drugiemu, oka i tym podobne), ale na ogół przeszły dobrze dni świąteczne. Trochę tęskniło się do matki, brata i rodziny, ale jakoś przejść musiało. 28–29 grudnia 1946 roku. Tereny »Bohuna«. Tej nocy, po odłączeniu się na krótki czas od »Jadzinka«, narobiliśmy trochę szumu. Było bicie w mordę komunistów i Ukraińców, demolacja mieszkań i tym podobne rzeczy. Wielu z nich nawróciło się na prawdziwą drogę i bez żadnego przymusu przysięgali sobie i Bogu stać wiernie przy prawdziwej Polsce, a nie służyć dalej bolszewikom. Po robocie odeszliśmy na kwaterę. 30–31 grudnia 1946 roku. Tereny »Bohuna«. W nocy idziemy na robotę. Komendant zapowiada polanie się krwi. Pierwsza robota – browar pod Zamościem, dwa kilometry od centrum miasta, gdzie dyrektor browaru, komunista, zostaje zabity. W tym miejscu zostają cztery trupy, oprócz dyrektora. Po pierwszej robocie wycofujemy się z Zamościa na pobliską wioskę, gdzie pada od naszych kul jeszcze czterech…”. „Odbrązawiamy przeszłość” – słyszę przy kościele ojców Dominikanów w Tarnobrzegu. „»Zapora« był bohaterem”. „Czy możemy o nim zapomnieć? No niech pan powie, możemy?” – kilkunastoletni chłopak, swą zapalczywością w dyskusji, dowodzi, że jak trzeba zabijać, to … można zabijać. Tak, jak to robił właśnie „Zapora”, czyli Hieronim Dekutowski, urodzony w Tarnobrzegu. Laury i żale. Jeszcze nie ma sztandarów. Będą 12 marca. Podobno na odsłonięcie tablicy ma przyjechać jeden z biskupów. Kościół wypełnią wierni, żyjący jeszcze podwładni „Zapory”, a także byli żołnierze Armii Krajowej. Takie przynajmniej są założenia. Trudno powiedzieć, czy w czasie uroczystości, z oprawą kościelną, znajdzie się miejsce na rachunek sumienia i czy będzie mowa o odpuszczeniu grzechów. Będzie niecodzienna msza – to na pewno. Mecenas B., z Lublina, który „walczył” w szeregach oddziału „Zapory”, wygłosi prawdopodobnie „słowo” o wielkim dowódcy. Owo „słowo” – również prawdopodobnie – będzie autorstwa Stanisława W., także podwładnego Dekutowskiego. „Powiemy wreszcie prawdę…”. Idę śladem tej prawdy. Mozolnie, z oporami, przełamując raz ludzką niechęć, raz nieufność i … lęk. Ta droga wiedzie przez zbiory archiwów, wspomnienia, refleksje, a także cmentarze. O tych ostatnich mowa będzie jednak później, gdyż nie od nich życie się zaczyna. Wczuwam się w rolę Stanisława W.. W rolę żołnierza, który, broniąc imienia swego dowódcy, broni jednocześnie swoich ideałów, broni sumienia, a więc i prawa do własnej, innej od oficjalnej, interpretacji przeszłości. Kim zatem był Hieronim Dekutowski? Nie przyjmujmy ról prokuratorów i sędziów, przyjmijmy punkt widzenia W. – „Zapora” był bohaterem! „Jak pan tak może mówić!” – słyszę już oburzenie w Moniakach, ale proszę – nie uprzedzajmy faktów. Wczuwam się więc w rolę Stanisława W.. Od czego zacząłbym owo „słowo”? Że „Zapora” urodził się w Tarnobrzegu, tak, akcent lokalny jest w tym miejscu bardzo potrzebny. Później – że tu kończy szkołę powszechną i gimnazjum. Maturę robi tuż przed wybuchem wojny. Aha, i jeszcze jedno – działa w Związku Harcerstwa Polskiego, jest zastępowym w stopniu ćwika. Kocha więc ojczyznę, jest prawdziwym jej synem. Dlatego, we wrześniu 1939 roku, wkłada mundur. Wraz z innymi przeżywa gorycz klęski. W październiku trafia na Węgry, w grudniu do Francji. Polska Odyseja. We Francji jest żołnierzem Wojska Polskiego. W 1940 roku kończy Szkołę Podoficerską Czwartego Pułku Piechoty Drugiej Dywizji i rozpoczyna naukę w Szkole Podchorążych Piechoty. Niestety, we Francji też są niebawem Niemcy, i wraz z innymi ewakuuje się do Anglii. Jest w Trzecim Batalionie Pierwszej Brygady Strzelców, stacjonującym w Szkocji. W 1941 roku – jako kapral – zostaje skierowany do Dundee, by ukończyć Szkołę Podchorążych. W 1942 roku uczestniczy w kursie motorowo–pancernym, przy Korpusie generała Maczka, i zostaje zwerbowany do szkoły dywersji. W rok później – już jako podporucznik – jest zrzucony na teren Polski. Tak, jest „cichociemnym”. To trzeba podkreślić. Komenda Główna Armii Krajowej kieruje go do dyspozycji Komendy Armii Krajowej Okręgu Lubelskiego. Tu dostaje swój oddział i teren – powiaty Biłgoraj i Zamość. Walczy z okupantem. Jest żołnierzem z krwi i kości. Nie wie, co to jest strach. Z najgorszych opresji wychodzi zwycięsko. To się widzi. Nieprzypadkowo zatem otrzymuje nominację na szefa Kedywu Inspektoratu Lublin–Puławy oraz Oddziału Dyspozycyjnego Kedywu. A później… Później jest już okres nowej władzy. Tej ze Wschodu. Tej, która aresztuje i gnębi byłych żołnierzy Armii Krajowej. On musi się ukrywać. Cierpieć. Rozstawać z tymi, których dopadła komuna. W 1947 roku chce uciekać przez granicę, ale wpada w ręce żołnierzy. Ciąg dalszy jest wiadomy – sąd, wyrok, śmierć… „O nas, o naszej wiosce, nic pan nie usłyszał w Tarnobrzegu?” – w Moniakach pierwsi chcą zweryfikować powyższy życiorys. Nie boją się powiedzieć nazwisk. Więcej – chcą je powiedzieć, gdyż tylko wtedy mogą walczyć o swoją prawdę. Eugeniusz Jachowicz, Alfred Jarosz, Józef Kramczyński, Elżbieta Dekiel, Zofia Jackowska, Wacław Jackowski, Zofia Wierzchowska, Jadwiga Stępniewska pragną wyjawić swój sąd o „Zaporze”. Jaki? Że on był mordercą! „Niech pan pójdzie na cmentarz i przekona się…”. „Pierwszy raz, w czerwcu 1946 roku, »Zapora« przysłał do wsi oddział »Cygana«. Podpalili sto budynków i sterty ze zbożem, ale zostali odparci przez Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej…”. „Równo w trzy miesiące później, wzięli odwet. Zaczęli strzelać do chałup pociskami zapalającymi. Gdy niektórzy zaczęli ratować mienie, strzelali. Zabili Sebastiana Pochronia. Następnie zebrali kilkudziesięciu mieszkańców wsi, wyprowadzili do lasu i bili do krwi. Kogo? Choćby Antoniego Burka, Jana Smentka, Edwarda Wocha czy Jana Gądera…”. Że pamięć ludzka jest niedoskonała? Zgoda. Sięgam do nieotwieranych od lat teczek z napisem „tajne”. Dziś ten napis można zrozumieć. W tych teczkach są przecież charakterystyki członków oddziału „Zapory”, jest pamiętnik „Samotnego”, są meldunki z akcji, rozkazy, zalecenia i są notatki tych, którzy „oddział rozpracowywali”. Moniaki? Pierwszy zapis: „24 czerwca 1946 roku. Bandyci wyparci ze wsi, ale podpalili sto budynków”. Drugi: „Maszerując przez wieś, zamieszkaną przez zdrajców narodu, pepeerowców, zostałem ostrzelany. W wyniku walki trzech miejscowych agentów Urzędu Bezpieczeństwa–N.K.W.D. zostało zabitych. Kilkadziesiąt budynków spłonęło” – melduje „Samotny”. Są i relacje mieszkańców. Banda spaliła 29 gospodarstw – w tym 11 należących do bezpartyjnych, a 3 do byłych członków Armii Krajowej. Zabito Pochronia. Kilkadziesiąt osób dotkliwie pobito. Odchodząc ze wsi, bandyci mieli powiedzieć: „Jeżeli nie przestaniecie popierać władzy ludowej, zostaniecie wyrżnięci do kolebki…”. Druga twarz „Zapory”? Pojedynczy przypadek? Potwarz? Takim nie mógł być „Zapora”? On walczył tylko z wrogiem? Nie strzelał do Polaków? Nie palił i nie grabił? Lecz mam przed sobą milczące dokumenty tamtych dni, zdjęcia. Chociaż – czy milczące? Rozpacz wsi po jednej z akcji „Zapory”. Zgliszcza. Warta honorowa przy trumnie tragicznie poległego kapitana Kulbanowskiego. Śmierć – jako cena za inne myślenie. Ten obraz śmierci, utrwalony przez fotografa, w wielu wymiarach i postaciach, jest przecież tak samo przejmujący dziś, jak i wtedy. Czyżby więc w tarnobrzeskim kościele zmieniła się podstawa moralnych ocen? – słyszę pytanie w Moniakach. Czyżby zabójstwa mogły być usprawiedliwione i przebaczone? „To partyjniacy mówią, że »Zapora« mordował, nawet w »Tygodniku Nadwiślańskim«, bezwstydni, o tym napisali. Ale nasz ksiądz powiedział z ambony, że to nieprawda” – natychmiast przed kościołem pojawiają się kontrargumenty. Jak więc było? Kto ma rację? Odpowiedzi na te pytania znowu szukam w teczkach z napisem „tajne”. W miarę wgłębiania się w meldunki operacyjne, raporty „Zapory”, dane współpracowników sił bezpieczeństwa, wyłania się powoli dramat tamtych dni. Jest sierpień 1944 roku. Inspektor Inspektoratu Lubelskiego Armii Krajowej, Stefan Jasiński „Nurt”, przekazuje polecenie dla „Młota”, by nawiązał łączność z dowódcami plutonów, w celu zapoznania ich z aktualną sytuacją polityczną i udzielił informacji dotyczących dalszej działalności konspiracyjnej. „Zapora” od tej pory jest w stałym kontakcie z Inspektoratem. Od „Nurta” otrzymał zadanie: „Pogłębiać konspirację oraz chronić siebie i podległych ludzi, używać broni przeciw tym, którzy chcą aresztować, odbijać aresztowanych, zarówno z aresztów czy więzień, jak również w czasie ich transportów, zakazywać wstępowania do Ludowego Wojska Polskiego”. W styczniu 1945 roku „Zapora” skupia wokół siebie czterdziestu ludzi. 29 stycznia wydaje pierwszy swój rozkaz: „Z dniem rozkazu został powołany Pierwszy Partyzancki Oddział Ósmego Pułku Piechoty Legionów, w celu walki z sowieckim okupantem”. Działają na razie samodzielnie. By łatwiej poruszać się w terenie, dokonują podziału na patrole. W maju 1945 roku „Zapora” nawiązuje kontakt z Komendantem Obwodu Kraśnickiego Narodowych Sił Zbrojnych, Tadeuszem Lechowskim „Nałęczem”, z którym podpisuje porozumienie, że wszystkie oddziały zbrojne Narodowych Sił Zbrojnych zostają podporządkowane wspólnemu dowództwu. W połowie roku oddział „Zapory” liczy już, dzięki temu, 150 osób. Walka skazana jest jednak na niepowodzenie, gdyż uszczupla się baza społecznego poparcia. Franciszek Żak–Żaczkowski „Wir”, były Komendant Okręgu Lubelskiego Armii Krajowej, apeluje: „Zaniechać dalszej działalności konspiracyjnej, złożyć broń i amunicję”. W dniach 20–24 lipca 1945 roku „Zapora” ujawnia część podległych mu członków oddziałów i zdaje kilkadziesiąt jednostek broni. Decyzja ta wcale nie jest zaskakująca, gdyż jak pisze Inspektorat Lubelski Armii Krajowej do Okręgu Armii Krajowej: „Stało się to również i z tego powodu, że na zgrupowanie »Zapory« został wywarty specjalny nacisk ze strony resortu, celem zlikwidowania. Niemożliwością było dłużej prowadzić walki. Postanowiliśmy zdać broń, w zamian otrzymaliśmy możność poruszania się w terenie, na mocy zawartego układu”. Tak, jest to tylko kamuflaż, gdyż większa część oddziału nadal przebywa w konspiracji. W sierpniu 1945 roku „Zapora”, wraz z kilkunastoma osobami, udaje się do punktu kontaktowego w okolicach Częstochowy i Lublińca. Po drodze banda zostaje jednak rozbita i rozproszona. W dwa miesiące później „Zapora” przekracza granicę polsko–czechosłowacką, z zamiarem przedostania się do amerykańskiej lub angielskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Pod Czeską Lipą kolejny raz oddział rozbijają żołnierze czescy. W grudniu 1945 roku „Zapora” powraca na teren Lubelszczyzny, odnawia kontakty i bandę podporządkowuje rozkazom Inspektoratu „Wolności i Niezawisłości”. W kwietniu 1946 roku oddział „Zapory” znowu liczy 50 osób. W maju tego roku oddziały „Wolności i Niezawisłości” zostają podporządkowane jednemu kierownictwu i stanowią zgrupowanie, noszące kryptonim „O.P.L.” – oddziały partyzanckie lotne. Zadanie główne: „Likwidować funkcjonariuszy Bezpieczeństwa Publicznego i Milicji Obywatelskiej oraz osoby podejrzane o współpracę z organami bezpieczeństwa, gdyż akcje takie podziałają odstraszająco i zneutralizują działalność zwolenników władzy ludowej”. Do tej historii obowiązkowo dołączyć należy szczególnego rodzaju kalendarium. 3 września 1944 roku, Bęczyn. Zamordowanych zostaje czterech członków Polskiej Partii Robotniczej. 1 lutego 1945 roku, osada Urzędów. Banda zabija Janusza Gruchalskiego – funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej, Antoniego Madejka – sołtysa, Martę Kotowską – żonę poległego wcześniej członka Polskiej Partii Robotniczej, Aleksego Pasternaka – zegarmistrza. 26 lutego 1945 roku, Kazimierz Dolny. Od rana wiszą ulotki: „Żołnierze Armii Krajowej–Batalionów Chłopskich, nie wierzcie propagandzie zdrajców z Polskiej Partii Robotniczej, bądźcie gotowi do przyjęcia Armii Polskiej i Prawowitego Rządu Polskiego w Anglii. Opinia Anglii jest z nami. Nie wstępujcie do Polskiej Partii Robotniczej, gdyż jest to zdrada wobec Narodu Polskiego. Wytrwajcie, czas nadejścia pomocy Anglii jest bliski. Wysłannik Armii Polskiej w Anglii, »Zapora«”. 7 kwietnia 1945 roku, Lublin. Napad na Izbę Skarbową przy Krakowskim Przedmieściu. Ginie kapitan Antoni Kulbanowski. 16 kwietnia 1945 roku, Annopol. Zostaje zaatakowany posterunek Milicji Obywatelskiej. Po południu „Zapora” zabija Stanisława Skałę i Stanisława Wawrzonka, w Świeciechowie. Od pocisków zapalających płoną budynki gospodarcze. 2 maja 1945 roku – napad na transportujących siano żołnierzy radzieckich. Trzech z nich ginie. 30 maja 1945 roku, Huta Turobińska. „Zapora” rabuje i pali zabudowania dziewięciu gospodarzy. Następnie zbiera na placu wszystkie kobiety i oznajmia: „Jeżeli wasi synowie nie wrócą z wojska, wieś spalimy, was zabijemy…”. Od marca 1946 roku praktycznie nie ma dnia bez napadu terrorystycznego lub zabójstwa. Bełżyce, Urzędów, Wojciechów, Kazimierz, Bychawa, Józefów – taka jest geografia śmierci. 22 marca 1946 roku, Godowo. Zamordowani zostają dwaj funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, ochraniający sesję sołtysów. 28 maja 1946 roku, Janów Lubelski. Zatrzymał się samochód z żołnierzami Armii Radzieckiej, ochraniającymi przejazd kina objazdowego z Dęby do Zamościa. To wystarczy, by otworzyć ogień. Major Karabiejczykow i kierowca Ławiejka giną na miejscu. Ciężko ranni są starszy lejtnant Szabałtonow i szeregowy Batrakow. 5 czerwca 1946 roku, Kazimierz Dolny. Janina Dudek, Zofia Mańkowska, Stefan Ogroń, Bronisława Wojtalik rozstrzelani są za „rzekomą współpracę z organami Bezpieczeństwa Publicznego”. 14 lipca 1946 roku, Bęczyn Przedmieście. Uprowadzono siostry, Janinę i Sabinę Gajewskie. Znaleziono je martwe w pobliskim lesie. „Za popieranie władzy ludowej” obcięto im języki i uszy, wyrwano włosy i wybito zęby. 26 października 1946 roku, Jatutowice. Napad na cukrownię, czterech zabitych. „Goraj”, Komendant Rejonu „Wolności i Niezawisłości”, składa meldunek z protestem: „Zachowanie się ludzi »Zapory« było wprost skandaliczne. Bito bezpodstawnie naszych ludzi, jedna kobieta doznała złamania ręki i innych obrażeń cielesnych, że musiano odwieźć ją do szpitala. Takie wyczyny nie przyczyniają się do pozytywnej pracy w terenie, a tylko ją utrudniają. Ludzie, w tej wsi, całkowicie utracili do nas zaufanie”. 15 stycznia 1947 roku, Albinów Mały. W ogień dostała się kolumna samochodów, dowodzona przez kapitana Mroza. Sześciu żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego ginie. Czy żołnierze jednak pojawili się we wsi przypadkowo? „Jar” przekazuje „Jadzince”: „Zdrady waszego postoju, co spowodowało zaskoczenie, musiał dokonać jakiś chłop z Hoszni, zawiadamiając tego Juśkiewicza w Zaporzu, a ten Żeromskiego, który sprowadził wojsko. Proszę wybadać tę sprawę i winnych bezwzględnie powiesić publicznie. Sprawdzić czy w Albinowie nie ma szpicli. Z Gorajca, Powroźnika i jego rodzinę – bez dzieci, oraz z Komodzianki, nazwisko zna »Wampir«, jak i tego Olecha, z Gorajca – zastrzelić”. 25 stycznia 1947 roku, Kawęczyn. Wykopano z grobu i wyrzucono na wierzch zwłoki chorążego Leopolda Długosza, który poległ, w walce z podziemiem, trzy dni wcześniej. Zabrano kasę gminną… Gra pozorów. Historia wydaje się nieprawdopodobna, a przecież tak było. Po latach odczytano przerażającą statystykę: w latach 1944–1947, banda „Zapory” dokonała 610 napadów terrorystyczno–rabunkowych. Zginęło z ich rąk 328 osób. Wśród nich było między innymi 53 żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego, 27 żołnierzy i oficerów Armii Radzieckiej, 80 funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i Milicji Obywatelskiej, 104 osoby cywilne, 1 nauczycielka… „Nie pier… pan takich głupot” – wzrastają emocje przed kościołem. Zgoda, trzeba wszystko dopowiedzieć do końca. Nie może być znaków zapytania. Trzeba więc powiedzieć i o śmierci „Zapory”. Jest luty 1947 roku. Rząd ogłasza amnestię. 14 lutego, do placówki Urzędu Bezpieczeństwa w Bełżycach, zgłasza się Stanisław Wnuk „Opal” – były zastępca „Zapory” – z listem „Zapory”, zawierającym prośbę o nawiązanie łączności z organami Bezpieczeństwa Publicznego, w celu omówienia warunków wyjścia z konspiracji podległych mu członków. 18 lutego dochodzi do spotkania dowództwa oddziału „Zapory” z pułkownikiem Mieczysławem Hańskim, księdzem majorem Władysławem Bocianem i szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, Mikołajem Joszczukiem. „Zapora” gwarantuje, że do 24 lutego przedłoży władzom terminarz ujawniania poszczególnych band. Przedstawiciele władz, z kolei, zobowiązują się, że na okres ujawniania się zostaną zaniechane akcje grup operacyjnych na terenie powiatów Lublin i Lubartów. W przeddzień ustalonego terminu „Zapora” pisze do szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie: „Zaprzestaję natychmiast wszelkiej działalności dywersyjnej i propagandowej. Niezależnie od tego, zobowiązuję się przeprowadzić rozmowę z Inspektorami »Wolności i Niezawisłości« na Okręg Lubelski, w sensie rozszerzenia akcji ujawniania na winowską organizację w tym terenie. Ramowy termin dla ujawnienia wszystkich grup – początek 28 lutego, koniec 3 marca 1947 roku”. Wtajemniczeni wiedzą – to gra pozorów. „Zapora” nie ma innego wyjścia. W jego bandach następuje rozprzężenie, a przypadki nieposłuszeństwa, pijaństwa, kłótni, bijatyk, wewnętrznych kradzieży, wcale nie są sporadyczne. Coraz trudniej jest utrzymać dyscyplinę i posłuszeństwo wobec dowódcy. Dochodzi do samosądów (na przykład na Tadeuszu Ulanowskim „Bohunie”), a niektórzy, dowiedziawszy się o amnestii, samowolnie opuszczają oddział. Trzeba zatem przeczekać. Do ujawnienia się „Zapora” posyła tylko pojedyncze osoby i to na wyraźne ich życzenie. 7 marca powiadamia Zdzisława Brońskiego „Uskoka” – dowódcę bandy z powiatu lubartowskiego – że prowadzone były rozmowy w Lublinie na temat ewentualnego zwolnienia uwięzionych członków „Wolności i Niezawisłości”. Bez rezultatu. Dlatego też – dowodzi „Zapora” – ujawnianie się jest wykluczone. Nie można też zdawać broni, zwłaszcza maszynowej. Niedługo potem – na mocy amnestii – z więzienia zwolnione zostaje kierownictwo Okręgu i Inspektoratu Lubelskiego „Wolności i Niezawisłości”. Wilhelm Szczepankiewicz „Długak” – były Komendant Okręgu – oficjalnie wzywa do ujawniania się, lecz nieoficjalnie głosi, że: „Broń będzie jeszcze potrzebna. W konspiracji należy trwać do rozpoczęcia działań państw anglosaskich ze Związkiem Radzieckim”. „Zapora” idzie jeszcze dalej: „Wszyscy nie mogą ujawnić się, ponieważ nie można pokazywać ludziom, że działalność konspiracyjna była niepotrzebna, a walka niesłuszna i ludzie, którzy zginęli, zginęli niepotrzebnie. Gdyby z terenu odejść, to za dwa miesiące chłopi poszliby za rządem, a za pół roku, gdyby zaszła potrzeba, to nie moglibyśmy wrócić w teren, bo chłopi wydaliby nas w ręce Urzędu Bezpieczeństwa. Dlatego od terenu nie możemy się oderwać, bo stracilibyśmy go na zawsze”. W lipcu 1947 roku „Zapora” z „Uskokiem” postanawiają, że należy podtrzymać szkielet „O.P.L.”. Na bazie byłych członków podziemia, w przyszłości będą rozbudowywane oddziały zbrojne. Jak długa jest ta przyszłość? We wrześniu 1947 roku, w lesie, koło wsi Łubki, gmina Karczmiska, „Zapora” przekonuje, że to kwestia miesięcy. Właśnie, z wytypowanymi dowódcami, wyjeżdża zagranicę, a dowództwo przekazuje Mieczysławowi Muszkiewiczowi „Kędziorkowi”. 16 września, podczas nielegalnego przekraczania granicy na Nysie Łużyckiej, zostaje aresztowany. Reszta się zgadza – był sąd, wyrok i wykonanie wyroku… „Czy o takiej prawdzie nikt panu w Tarnobrzegu nie mówił?” – dziwią się w Annopolu, Świeciechowie i Moniakach. W ostatniej wiosce oburzenie jest największe. List do „Trybuny Ludu” podpisali imiennie. A w liście protest: „W imieniu mieszkańców wsi Moniaki oraz sąsiednich miejscowości, które ucierpiały od bandy pod dowództwem Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, wyrażamy swoje oburzenie w związku z podejmowaniem przez byłych członków tej zbrodniczej organizacji działań na rzecz upamiętnienia tego krwawego dowódcy. Inicjatywa, którą realizują byli członkowie tej bandy, w postaci wmurowania tablicy pamiątkowej w kościele oraz przygotowania uroczystości z tej okazji, jest obrzydliwa i powoduje zastraszenie oraz bojaźń wśród rodzin, które ucierpiały w czasie napadów tego watażki. Wyrażając swoje oburzenie, chcemy zapytać, co na to władza ludowa? Czy działalność bandy „Zapory” poszła już w zapomnienie? …”. W Annopolu i Świeciechowie myślą tak samo, ale … boją się ujawnienia nazwisk. Stefan S. i Władysław W. mówią wprost. „Chodzimy do tego samego kościoła…”. „Nie, jeżeli odbędzie się ta msza i jeżeli dokona się odsłonięcia pamiątkowej tablicy »Zapory« w kościele, ja tam więcej nie pójdę…”. Mówić więc już teraz? Powiedzieć, że ktoś inny myśli zupełnie inaczej? Że właśnie w kościele trudno nie myśleć o Dekalogu, a szczególnie o jego piątym przykazaniu? … „Panowie, są jednak rodziny pomordowanych, którzy pamiętają, że prawda o »Zaporze« jest inna…”. „Kto cię nasłał, ty ch… Wyp… stąd” – kończy się dyskusja przed kościołem. Do uroczystej „mszy” zostało kilkadziesiąt godzin.
Autor: Roman Przeciszewski