Partyzant „Zapory”

Nad dwiema skromnymi trumnami, zamordowanych przed 44 laty, partyzantów Armii Krajowej, a później „Wolności i Niezawisłości”, zebrały się tłumy. Wśród nich, obok starszego pokolenia, wielu młodych ludzi. Jedna z trumien kryła szczątki legendarnego dowódcy oddziału partyzanckiego Armii Krajowej–„Wolności i Niezawisłości” w Mielcu, Wojciecha Lisa. U boku „Zapory”. Z początkiem lata 1946 roku, Komendant oddziałów partyzanckich Inspektoratu Lublin Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, cichociemny major Hieronim Dekutowski, pseudonim „Zapora”, udał się, na czele kilkudziesięciu swoich żołnierzy, za San. Na terenie województwa lubelskiego pozostawił kilka nielicznych grup, których celem było utrzymywanie porządku i opieka nad rannymi. Wkrótce po przekroczeniu Sanu natrafił na dwie grupy partyzanckie Obwodu Mielec, dowodzone przez Aleksandra Rusina ps. „Rusal” oraz Wojciecha Lisa. Z oddziałem „Rusala” „Zapora” współdziałał już w 1945 roku. Po wstępnych pertraktacjach Lis postanowił podporządkować się rozkazom majora. Oddział jego stał się jednym z licznych oddziałów Zgrupowania „Zapory”. Za Sanem „Zapora” pozostał blisko trzy miesiące, podczas których toczył liczne walki z Urzędem Bezpieczeństwa, Milicją Obywatelską, N.K.W.D. i Armią Czerwoną. Lis zapamiętany został, przez żołnierzy „Zapory”, jako wybitny dowódca, wytrawny, obdarzony walecznością i brawurą, strzelec. Po powrocie zza Sanu major utrzymywał stałą łączność z oddziałami „Rusala” i Lisa. Wiosną 1947 roku władza komunistyczna „zafundowała” podziemiu amnestię. „Zapora” pozostawił każdemu partyzantowi prawo wyboru: ujawnić się albo pozostać w podziemiu. Lis postanowił nie ujawniać się, wybrał los straceńca. Zdrada. Lis, by przetrwać zimę 1948 roku, podzielił swój oddział na trójki. Jak wielu innych nie zdołał uchronić się przed zdradą własnego żołnierza, Wojciecha Palucha. Zginął 30 stycznia 1948 roku, koło leśniczówki w Paterachach, a z nim partyzant Konstanty Kędzior. I tu historia powinna mieć swój koniec. Ale nie w tych czasach. Dla władzy komunistycznej martwy partyzant był nie mniej groźny niż żywy. W rękach Urzędu Bezpieczeństwa. Zwłoki Lisa i Kędziora przewiezione zostały furmankami do Urzędu Bezpieczeństwa w Mielcu, przy ulicy Mickiewicza, i zrzucone na podwórze. Ubowcy, w Sali Królewskiej przy ulicy Krasińskiego, wystawili „na pokaz” obu partyzantów. Zwozili ludzi samochodami, by podziwiali „sukces” nowej władzy. Po dwóch dniach zwłoki zostały przeniesione do Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej i umieszczone w komórce, pod strażą funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa – Kozika i Busia. Obawiano się odbicia. Pozostał jeden problem do rozwiązania. Gdzie ukryć zwłoki, by miejsce pochówku pozostało tajemnicą na zawsze. Komendant powiatowy Milicji Obywatelskiej, Eugeniusz Woźniak, oraz szef Urzędu Bezpieczeństwa, Wojciech Pacanowski, wybrali miejsce, ich zdaniem, odpowiednie. Nocą wykopali dół pod śmietnikiem, na podwórzu Urzędu Bezpieczeństwa. Zruszoną ziemię przykryli śmieciami, a w pobliżu posadzili drzewko. Przyjacielska powinność. Miejsce pochówku dowódcy oddziału partyzanckiego do dziś pozostałoby nieujawnione, gdyby nie wytrwałe poszukiwania towarzysza walki, Aleksandra Rusina. Sędziwy już pan „Rusal” nachodził dawnych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. W końcu od jednego z nich usłyszał: „Kopcie pod śmietnikiem”. Na głębokości półtora metra natrafiono na gruz. Wydawało się, że wiadomość jest fałszywa. „Rusal” kazał kopać dalej. Pod gruzem ukazały się dwa szkielety, a między nimi stalowy sygnet, rozwiewający wątpliwości czyje to szczątki. Ostatnia posługa. Z inicjatywy rodzin Wojciecha Lisa, Konstantego Kędziora i żołnierzy Armii Krajowej–„Wolności i Niezawisłości”, 2 maja 1992 roku odbył się uroczysty pogrzeb zamordowanych partyzantów. Była kompania honorowa Wojska Polskiego, były Mazurek Dąbrowskiego, salwy honorowe i partyzancki krzyż brzozowy.

Autor: Piotr Stanisław Kononowicz