Świeżą była także pamięć o „Zaporze” i jego grupie. Wszyscy byli skazani na karę śmierci. Ułaskawiono tylko mecenasa Nowickiego, podobno siostrzeńca Dzierżyńskiego Feliksa. Widywałem go w późniejszych latach na spacerze we Wronkach. Był bardzo zniszczony. Po dziewięciu i pół latach wyszedł na wolność i został zrehabilitowany. Wrócił do adwokatury. Z grupą „Zapory” siedziało w tej celi kilkudziesięciu innych, z wyrokami śmierci. Planowali oni ucieczkę. Mieli przedostać się kominem na strych, a stamtąd na dach. Dachem dojść mieli do ulicy. Wprawdzie skokiem z dachu ryzykowali złamanie nogi, ale była także duża szansa uratowania życia. Technicznie to przedsięwzięcie zaplanowali dobrze. Wzdłuż ściany, za kostką z sienników, znajdował się komin. W ścianie tej przez cały dzień drążyli łyżkami otwór. Na noc zasłaniali papierem, zdobytym przez fryzjerów u pośmieciuchów. Przygotowania posunęły się tak daleko, że wychodzili już na dach, badać możliwości przejścia. Ucieczka miała nastąpić w jedną z najbliższych bezksiężycowych nocy. Niestety znalazł się między nimi kapuś, który doniósł władzom więziennym. Próba ucieczki nie powiodła się. Przez jednego nędznego kapusia kilkadziesiąt istnień ludzkich straciło życie.
Autor: Józef Zator–Przytocki