Akcja w Kazimierzu Dolnym jest przykładem walk, jakie miały miejsce po wkroczeniu wojsk sowieckich, w lipcu 1944 roku, na Lubelszczyznę. Władzę w Polsce przejęli agenci sowieccy, członkowie przedwojennej Komunistycznej Partii Polski oraz utworzonej w czasie okupacji Polskiej Partii Robotniczej. Podjęli się oni wykonania zadań, zaprogramowanych przez Stalina, w zakresie zniszczenia wszelkiej opozycji w kraju. Nadzór nad realizacją tych zadań sprawowali wyżsi oficerowie N.K.W.D., poprzydzielani do wszystkich powiatowych komend Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa. Komuniści, przy wsparciu sowieckich bagnetów, zaczęli przejmować władzę. Rozbrajając akowców, nie dopuszczali, aby ci szli z pomocą walczącej Warszawie, a w sierpniu 1944 roku nastąpiły pierwsze aresztowania żołnierzy Armii Krajowej z oddziałów i placówek, przymusowe wcielenia do Ludowego Wojska Polskiego oraz wywózki na Sybir. Potworzono obozy dla akowców, w których wojskowe sądy sowiecko–polskie wydawały liczne wyroki śmierci, wykonywane po nieludzkich torturach w śledztwie. Rodziny prześladowanych akowców były obrabowywane z całego dorobku życia, a przy tym więziono, a nawet skrytobójczo mordowano niektórych członków tych rodzin. Wielu akowców zaczęło się ukrywać, wierząc jeszcze, że zaistniała sytuacja jest jakimś nieporozumieniem i wkrótce ulegnie wyjaśnieniu. Ukrywać się nie było łatwo, gdyż teren od Buga do Wisły zajęty był przez wojska sowieckie i polskie. Z chwilą ruszenia ofensywy na Wiśle, która spowodowała ruch wojsk, sytuacja nieco się poprawiła. Zmniejszyło się zagrożenie ze strony wojska, ale rozbudowane w międzyczasie posterunki Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa skutecznie wyłapywały kryjących się akowców. Zrozumieliśmy, że nie przeżyjemy, kryjąc się pojedynczo lub tylko po dwóch lub trzech ludzi. Utworzyły się więc trzy większe grupki, dowodzone przez Jerzego Pawełczaka ps. „Jur”, Jana Szaliłowa ps. „Renek” i Aleksandra Sochalskiego ps. „Duch”, u którego znaleźli schronienie chłopcy z Kazimierza Dolnego i okolic, między innymi Stanisław Rusek ps. „Tęcza” z Rzeczycy, Stanisław Sygnowski ps. „Cichy” z Zaborza i Mieczysław Jeżewski ps. „Pszczółka” z Kazimierza Dolnego. Grupki te, w styczniu 1945 roku, połączył w jeden oddział Hieronim Dekutowski ps. „Zapora” i objął nad nim dowództwo. Głównym zadaniem oddziału było przetrwanie, bez prowadzenia akcji zbrojnych. Jednak, gdy ubek, Żyd Abram Tauber, zastrzelił w Chodlu czterech akowców, 5 lutego 1945 roku zburzono posterunek Milicji Obywatelskiej. W odwecie Sowieci i wojsko ludowe, w dużej sile, zaatakowali, 7 lutego 1945 roku, o świcie, oddział na Wałach (w Wólce Kępskiej), gdzie zginął „Pszczółka”, a „Zapora” i zastępca Komendanta, Stanisław Wnuk ps. „Opal”, zostali ranni. Oddział podzielono znów na trzy grupy, kryjące się, przed Milicją Obywatelską, Urzędem Bezpieczeństwa i licznymi donosicielami, do kwietnia 1945 roku, po czym „Zapora” wyprowadził je za San. Podczas nieobecności oddziału na Lubelszczyźnie, mocno rozzuchwaliły się posterunki Milicji Obywatelskiej, a szczególnie w Kazimierzu Dolnym, i Urzędy Bezpieczeństwa, w tym w Puławach. Aresztowano wielu ludzi. Wszystkich bito i torturowano. Niektórych zamordowano, jak na przykład ojca „Tęczy” – Ruska – bez śladu miejsca pochówku. Obrabowywano doszczętnie domy osób aresztowanych, oraz zabierano inwentarz, żywy i martwy, z gospodarstw rolnych. Mimo kilkakrotnych ostrzeżeń ze strony upoważnionych do tego przez Mariana Bernaciaka ps. „Orlik” i „Zaporę” ludzi, milicja z Kazimierza Dolnego i Urząd Bezpieczeństwa z Puław nie zmieniły taktyki. „Zapora” wrócił zza Sanu niespodziewanie, dwoma Studebeckerami, zabranymi Sowietom. Jeden przydzielił Romanowi Sochalowi ps. „Jurand”, który dołączył do „Zapory” z pięćdziesięcioma elewami szkoły oficerskiej w Łodzi. Drugim wozem, z grupą około czterdziestu partyzantów, wjechał na rynek kazimierski 19 maja 1945 roku. Jedna drużyna ubezpieczyła akcję od strony Opola, druga od strony Puław. Reszta oddziału, na czele z „Zaporą”, zaatakowała posterunek Milicji Obywatelskiej. Wyznaczeni partyzanci odcięli połączenia telefoniczne, następnie wpadli do magistratu i wylegitymowali, obecnych w tym urzędzie, cywilów i wojskowych. Tyle lat po tamtych wydarzeniach, trudno jest odtworzyć ich właściwy przebieg. W każdym bądź razie zdobycie posterunku odbyło się przy bezpośrednim udziale Komendanta, który, zamocowanym na tyczce ładunkiem wybuchowym z angielskiego plastyku, zszokował ukrytych na piętrze budynku milicjantów, a w tym czasie sekcja minerów dokonała ataku na drzwi wejściowe, obrzucając je gamonami i wdzierając się do środka. Prawie równocześnie, na ubezpieczenie od strony Puław, nadjechała bryczka, z 4–5 ubekami, i wojskowy samochód sowiecki, tylko z kierowcą, a w dali pokazały się podwody konne, wiozące cały oddział wojskowych. Samochód i bryczka zostały ostrzelane z dwóch ręcznych karabinów maszynowych. Kierowca samochodu zginął na miejscu, podobnie jak dwóch ubeków z bryczki. Pozostali zaczęli zeskakiwać z pojazdu, ostrzeliwać się i uciekać poprzez pobliskie ogrody w kierunku Wisły. Wszyscy zostali zlikwidowani podczas ucieczki, ogniem z pistoletów maszynowych. Sznur wozów konnych, z wojskowymi, którzy widzieli, jaki los spotkał ich przednie ubezpieczenie, zawrócił szybko w stronę Puław. Z kolei żołnierzom, ubezpieczającym oddział od strony Opola, ukazał się, pędzący w ich kierunku z dużą szybkością, sowiecki samochód wojskowy. Dali mu znak do zatrzymania się, a gdy nie zareagował otworzyli ogień. Po krótkiej serii ręczny karabin maszynowy zaciął się, samochód przemknął przez rynek, obok zdobywanego posterunku, i, kierując się na Puławy, byłby stratował od tyłu stanowiska ogniowe ubezpieczenia, które ostrzeliwały bryczkę. Kierowca samochodu, na ostrym zakręcie, wpadł jednak na drzewo, raniąc siebie i rozbijając samochód. Oświadczył później, w czasie przesłuchania przez Urząd Bezpieczeństwa i N.K.W.D., że akcję na posterunek Milicji Obywatelskiej przeprowadziła partyzancka grupa, bez udziału mieszkańców Kazimierza Dolnego. To uratowało miasto od pacyfikacji. Po skończonej walce oddział zebrał się na rynku. „Zapora” podziękował wszystkim żołnierzom za bojowe zachowanie się podczas akcji, oraz wyróżnił, za szczególną zasługę w ochronie akcji, żołnierzy, którzy ubezpieczali oddział od strony Puław. Następnie wyruszyliśmy, w szyku ubezpieczonym, w kierunku Dołów pod Wylągami. Zabraliśmy ze sobą dwóch milicjantów z posterunku, oraz jednego ubeka, członka oddziału „Cienia”, który, podczas napadu na oddział akowski w Owczarni, 2 maja 1944 roku, dobijał rannych. Obydwaj milicjanci, prości, wiejscy chłopcy, zostali puszczeni wolno, po wysłuchaniu uwag ze strony Komendanta, że przez swoją niewiedzę wysługiwali się wrogom narodu. Zostali również ostrzeżeni, że jeśli będą nadal służyć komunistom i dostaną się w ręce partyzantów – zginą. Ubek natomiast, wysoki, przystojny mężczyzna, o wyblakłym, bez wyrazu, spojrzeniu sadysty, czując, że jego zbrodnicza przeszłość nie będzie mu darowana, skoczył, w pewnym momencie, po zboczu, na dno wąwozu, próbując ucieczki. Nie udało mu się uciec, gdyż został skoszony, serią z górczaka, przez jednego z partyzantów, znajdujących się w pobliżu. Z Kazimierza Dolnego, wyruszył z nami, na tułacze życie partyzanckie, porucznik Aleksander Głowacki, który podczas wojny przebywał, jako jeniec, w różnych oficerskich obozach niemieckich. Powodem takiej decyzji była niechęć do służenia w Ludowym Wojsku Polskim, do czego był nakłaniany, oraz zagrożenie aresztowaniem, które spotkało wielu Polaków, wracających z Zachodu. W krótkim czasie porucznik „Wisła”, gdyż taki obrał pseudonim, został awansowany do stopnia kapitana i objął funkcję zastępcy Komendanta Zgrupowania Oddziałów, to jest „Zapory”. Rozbrojenie posterunku Milicji Obywatelskiej w Kazimierzu Dolnym na krótki okres przyhamowało represyjną działalność w stosunku do ludności ze strony miejscowych władz komunistycznych oraz wystraszyło współpracujących z milicją i Urzędem Bezpieczeństwa konfidentów. Jednak w następnych okresach, gdy oszukańcza amnestia z 22 lipca 1945 roku przerzedziła szeregi partyzanckie, a w 1946 roku tereny Lubelszczyzny były systematycznie pacyfikowane przez Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, oprawcy z miejscowej milicji oraz ubecy z Puław powrócili do swoich praktyk w nękaniu ludności z tych terenów. Byli ponad prawem. Sądom sugerowali wysokość wyroków dla tych, których nie zdążyli skrytobójczo zamordować. Wszystkich pouczali. Było ich wielu. Dzisiaj pozornie nie ma tych ludzi, chociaż nie wszyscy powymierali.
Autor: Marian Pawełczak