„Wszystko przez tę ludową władzę. Żeby się ludzi nie czepiała, to każdy swój karabin miałby w domu” – kiwały głowami kobiety, patrząc z żalem jak koparka wyrywa jabłonkę. Mężczyźni mniej zwracali uwagę na sypiące się po raz ostatni jabłka. Wpatrywali się w ziemię, pod korzeniami drzewa – czy nie ukaże się tam skrzynia z bronią. Błysk flesza. Krężnica Jara, 27 sierpnia 1993 roku. Kilka metrów od szosy, na trawiastym pagórku, stoi drewniany, szaro–niebieski, parterowy dom. Przed domem kilka samochodów i grupa starszych panów. Kilku z biało–czerwonymi opaskami na rękawach marynarek. „»Rysiowcy«, ustawcie się wszyscy do fotografii, a pan Jan na przodzie. Panie Janie, chodźcie tu do środka” – dyryguje zebranymi Marian Sobczyk pseudonim „Gołąb”. Jan Grączkowski, siwy, małomówny gospodarz, posłusznie ustawia się do pamiątkowego zdjęcia. Jeszcze chwila i kilkunastoosobowa grupa byłych partyzantów „Wolności i Niezawisłości”, z oddziału Stanisława Łukasika „Rysia”, przejdzie sprzed domu numer 79 w Krężnicy Jarej na podwórko i zacznie szukać skarbu. Skrzyni, którą na początku lipca 1947 roku tu zakopali. Trzy metry od studni. Krężnica Jara, ciemna, ciepła, lipcowa noc 1947 roku. Stanisław Łukasik „Ryś”, jego zastępca, Władysław Misztal „Bór”, Stanisław Misztal „Skała” i Marian Sobczyk „Gołąb”, w obecności i za zgodą gospodarza Jana Grączkowskiego, wykonali rozkaz „Zapory”, dowódcy oddziału „Wolności i Niezawisłości” na Lubelszczyźnie, i ukryli nadwyżki broni oddziału „Rysia”. Broni, którą „żołnierze »Wolności i Niezawisłości« dokonywali czynów związanych z działalnością na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”. Broń zakonserwowali, umieścili ją w izolowanej papą i smołą skrzyni. Ciężką skrzynię zakopali na podwórku Jana Grączkowskiego. Trzy metry od studni, między domem a zabudowaniami gospodarskimi. 16 września 1947 roku aresztowano „Rysia”. 15 listopada 1948 roku skazano go na karę śmierci. 7 marca 1949 roku wyrok wykonano. W niewyjaśnionych okolicznościach zginął również aresztowany zastępca „Rysia” – „Bór”. Dzięki nieujawnieniu przez nich, w czasie śledztwa, miejsca ukrycia broni, solidarnego milczenia pozostałych świadków – skarb partyzantów przeleżał ukryty na podwórku 46 lat. Szpadle w dłoń. Na niewielkim podwórku zamieszanie. Kilkunastu mężczyzn – byłych partyzantów oddziału „Rysia”, rodzina gospodarza, sąsiedzi, przewieszeni przez płot, dyrekcja lubelskiego Muzeum na Zamku, ekipa telewizyjna i reporterzy „Gazety”. Oprócz dorosłych, grupa wtykających wszędzie nos dzieci. Chaosu dopełniają ujadający pies i pchające się pod nogi kaczki i kury. W takiej atmosferze, przy szumie pracującej kamery i trzasku fotograficznych aparatów, o trzynastej z minutami, rozpoczęto poszukiwania partyzanckiego skarbu. Pierwsi do kopania rzucili się partyzanci. Gdy spory już dół wciąż nie dudnił, na dole głucho – za łopaty wzięli się młodsi. Bratankowie, szwagrowie i ekipa telewizyjna. Po godzinie kopania pojawiły się wątpliwości. „Bardziej w lewo, szukajcie pod korzeniami jabłonki. Panie Janie, kiedy sadziliście to drzewko? Kopcie pod korzeniami. O, słyszycie? Coś dudni! Kopcie, kopcie”. Pochyleni nad coraz głębszym i bardziej rozległym dołem, kibice pomagali wskazówkami pracującym. Co jakiś czas brano cienki szpikulec, którym nakłuwano co bardziej dudniące miejsca. Gdy zaczęło dudnić bardzo obiecująco, zaprotestowali mieszkańcy. „Nie, tam jest rura do wody. Kopaliśmy kilka lat temu rurę do kranu. Wykopaliśmy pół wiadra amunicji. Skrzyni nie znaleźliśmy. Kopcie w kierunku drzewa” – podpowiadano. Uzbroić się, ale w cierpliwość. Słońce sierpniowe schowało się za chmurami, a chmury były deszczowe. Poszukiwania trwały trzecią i czwartą godzinę. Gospodarz sam chwycił za łopatę. Organizator całego spotkania, Marian Sobczyk „Gołąb”, chodził zdenerwowany wokół wykopu. Chłopcy pojechali po wykrywacz metali. Przywieźli zabawkę, reagującą na miednicę, gwoździe i popiskującą ciągle na znak, że coś wykryła. Zmęczeni kopacze słabli, kibice rozpełzli się po podwórku, podjadali pomidory, jabłka i słoneczniki. Dzieci zajęły się męczeniem kota. Byli „Rysiowcy” siedzieli pod gankiem na krzesełkach. Ktoś przyprowadził ciągnik z koparką. Teraz pójdzie łatwiej. Zapadła decyzja. Skarb jest pod drzewem. Trzeba wyrwać jabłonkę. Koparka ścisnęła cienki pień drzewa i po kilku próbach wyszarpnęła drzewko z korzeniami. Dookoła posypały się jabłka. Pod drzewem skrzyni nie było… Gdy zaczęło mżyć, po blisko pięciu godzinach poszukiwań, ekipa telewizyjna i reporterzy z „Gazety” wrócili do Lublina. Rozkopywanie podwórka nie ustało. Broń się musiała znaleźć. Gdy zapadł zmierzch, dociągnięto nad wykop światło i szukano dalej. Radość w sobotę. Wszyscy spotkali się ponownie nazajutrz. Ale w zupełnie innych humorach niż rozstawali się w piątek. „Rysiowcy” i gospodarz – promienieli. Koło studni, ku rozpaczy telewizyjnej ekipy, stały równiutko wyeksponowane karabiny. Przerdzewiałe, w strasznym stanie, po 46–letnim pobycie w kołostudziennej ziemi. Przy broni leżała skrzynka z amunicją. Ta zachowała się lepiej. Przetrwały w niej nawet kartonowe pudełeczka, w które pakowano naboje. Połowa amunicji nadawałaby się jeszcze do użytku… Po drewnianej skrzyni nie został ślad. Kilka zbutwiałych deseczek. Broń znaleziono w miejscu, gdzie stała koparka, kilkadziesiąt centymetrów pod powierzchnią ziemi. Niemiecki pistolet maszynowy bergman, szczątki parabellum, ręczny karabin maszynowy, snajper (popularna nazwa broni, wyposażonej dodatkowo w lunetę). Rude od rdzy, z lufami obficie wypełnionymi towotem z GS – jak wspominali „Rysiowcy”. Wzruszeni bohaterowie. Gdy w sobotę, jeszcze raz, do kamery, Marian Sobczyk z Janem Grączkowskim brali w dłonie wykopane karabiny, gdy mówili o oddziałowej solidarności i dochowaniu przez 46 lat tajemnicy, zebranym na podwórku kręciły się łzy w oczach. Wzruszeni byli także bohaterowie. „Gołąb” ściskał gospodarza, dziękując za pomoc „Rysiowcom”, za blisko półwieczne przechowywanie skarbu. Skarbu, który jeszcze nie tak dawno był śmiercionośny. A same kontakty z byłymi akowcami i winowcami groziły więzieniem i prześladowaniami. Broń oddziału „Rysia” to broń głównie zdobyczna – niemiecka i rosyjska. Organizowana przez partyzantów z Pierwszego Pułku Samochodowego przy Łęczyńskiej. Przygotowana przez służącego tam „Gołębia” i wywieziona na furmance, pod kupą nawozu, przez zastępcę „Rysia” – „Bora” (Władysława Misztala) i „Szuma” (Jana Miazka) – dowódcę konnego zwiadu oddziału „Rysia”. W piątek, w samo południe, w gmachu lubelskiej telewizji, „Rysiowcy” uroczyście oddali broń do muzeum.
Autor: Agnieszka Dybek