Podejmując próbę ukazania, na szpaltach gazety, w największym skrócie, dramatycznych dziejów Hieronima Dekutowskiego „Zapory” – w czasie okupacji dzielnego żołnierza konspiracji, a następnie jednego z najgroźniejszych przywódców – walczącego z władzą ludową – podziemia, obawiałem się głównie trudności natury historycznej. Po pierwsze, w kilku stronicowym szkicu nie sposób uniknąć skrótów i uproszczeń, po wtóre – mimo badań historyków, pionierskich publikacji, takich znakomitych autorów jak Ireneusz Caban, Zygmunt Mańkowski, Jerzy Markiewicz – wiele, bardzo wiele jest jeszcze spraw niewyjaśnionych, relacjonowanych jednostronnie, pełnych sprzeczności. Liczyłem więc na sprostowania, korektury, uzupełnienia. Wszystko razem – w imię historycznej prawdy. Gdyż głównie w takim właśnie wymiarze widziałem te sprawy. Sądziłem, że po tylu latach to już tylko historia… Przekonanie takie utwierdził pewien znamienny fakt. Podczas pobytu w Zakopanem, udałem się na spektakl, bardzo ostatnio modnego, prezentowanego parę dni temu w telewizyjnym programie, „Teatru Witkacego”. Wówczas oglądałem „Autoparodię” tegoż autora, w tłumie bardzo młodej publiczności – chłopców i dziewcząt z zupełnie innej epoki. Przez znaczną część brawurowo prowadzonego spektaklu, wszyscy bawiliśmy się znakomicie, zaśmiewając się do łez z witkacowskiej błazenady. Jest jednak w tej sztuce parodia egzekucji. Młodzi aktorzy, zgodnie z intencją autora, potraktowali ją równie parodystycznie jak inne sceny; młodzi widzowie śmiali się dalej. Stałem wśród nich, ze ściągniętym gardłem, i już nie umiałem się śmiać. Nagle poczułem się stary. Teraz więc, w sprawie „Zapory”, miałem na względzie głównie „mędrca szkiełko i oko”. Rzeczywistość okazała się inna. Spośród nadspodziewanie dużej ilości listów, telefonów, bezpośrednich wizyt i wypowiedzi, tylko pewna część zawierała oceny, uwagi, poprawki historyczne. Ogromna większość głosów – bez względu na to, czy oceniała publikację krytycznie, bądź pozytywnie – zawierała spory ładunek emocji. Okazało się, że są to sprawy żywo obchodzące nadspodziewanie szeroki krąg ludzi, sprawy wciąż bolesne. Warto więc poświęcić temu zjawisku uwag parę. Dziękuję gorąco tym moim korespondentom i rozmówcom, którzy dostrzegli i zaakceptowali intencję pokazania sprawy z dwóch różnych stron. Nie chodzi przy tym jedynie o małą satysfakcję autora, ale o uświadomienie sobie, iż tak właśnie widzieć i oceniać musimy wszystkie sprawy. Właśnie tendencyjna jednostronność – nawet podyktowana szczerym przekonaniem i najzacniejszą intencją – prowadzi do najgorszych skutków. „Największe kłamstwa” – przeczytałem w jednej z obrachunkowych publikacji radzieckich na temat stalinizmu – „powstają wówczas, gdy podajemy jedynie półprawdy”. Obrońcy pamięci „Zapory” nie zaprzeczają podanym w drugiej części publikacji (w drugim życiorysie) faktom. Mają jednak za złe użycie słowa „bandy”, uważając, że były to jednak działania typu politycznego. Sądzą też, iż należy szerzej pokazać skalę i rozmiar represji stosowanych przez N.K.W.D. i aparat bezpieczeństwa. Co do użytego słownictwa, pragnę wyjaśnić, iż w drugiej części artykułu posłużyłem się wyciągiem akt procesowych, łącznie z zawartą tam terminologią. Specjalnie unikałem własnych przeróbek i komentarzy. Co do drugiej sprawy – nie przemilczałem rzeczy najważniejszych. Ale szczupłość miejsca nie pozwoliła na szersze rozwinięcie tematu. Ale przecież czytelnik polskiej prasy nie jest tutaj skazany na niewiedzę. Przez szpalty naszych periodyków przewala się ogromna masa opisów, pamiętników, relacji na ten temat. I jest to nawet zrozumiałe, po latach milczenia. Nawet jeśli przekracza pewną miarę! Licznie odezwali się ludzie, którzy mieli do czynienia z drugim etapem działalności „Zapory” i jego ludzi. W niektórych wypowiedziach wyczuwam nawet ukryty wyrzut, iż ta część relacji jest krótka i nazbyt beznamiętna. Zarzut, że robię „z bandyty bohatera” pojawia się tylko raz. Nic bardziej błędnego! Bo właśnie przejście ze wspaniałej działalności bohaterskiego partyzanta na pozycję zaciekłego wroga nowej rzeczywistości, rozprawiającego się z rzecznikami nowego porządku, z rodzinami, nawet dziećmi, obrazuje rozmiary wielkiej, polskiej tragedii, w której „Zapora” jest tylko jedną z wielu postaci. Nie można przemilczać żadnej ze stron tej ponurej sprawy. Zgoda – trzeba ją pokazywać możliwie najpełniej, najbardziej sprawiedliwie. Nie tylko jako fakt historyczny… Również jako przestrogę!
Autor: Lesław Gnot