Tragiczny koniec „Zapory”

Do lutego 1947 roku, wobec wchodzącej w życie ustawy amnestyjnej, członkowie bojówek „Zapory”, rekrutujący się spośród byłych akowców, dezerterów z Wojska Polskiego, członków Narodowych Sił Zbrojnych i tym podobnych ludzi, coraz częściej opuszczali swe oddziały i ujawniali się przed organami ścigania. 22 marca 1947 roku ujawniła się również Komenda Okręgu Lubelskiego „Wolności i Niezawisłości”. W tej sytuacji „Zapora” też ujawnił niektórych swoich ludzi i zdał część posiadanej broni, będącej, niemal z reguły, w złym stanie technicznym. Z pozostałymi, najbardziej obciążonymi dokonanymi wcześniej zbrodniami, trwał w konspiracji, dokonując aktów rozboju, ale działania te cechowało znacznie mniejsze, niż w poprzednich latach, natężenie. Od sierpnia tego samego roku, wobec kurczącej się bazy ludzkiej i zaopatrzeniowej, oraz rosnącego zagrożenia ze strony organów bezpieczeństwa, „Zapora” postanowił przedrzeć się na Zachód. Do podjęcia tej decyzji skłoniła go również obawa przed zemstą ze strony miejscowej ludności. W lesie pozostawił grupy dobrze uzbrojonych desperatów, pod dowództwem „Uskoka”, „Strzały”, „Wiktora” i „Kędziorka”, a sam, wraz z siedmioma najbliższymi mu członkami band, usiłuje opuścić tereny Polski. We wrześniu 1947 roku, Hieronim Dekutowski, z sześcioma podwładnymi mu dowódcami bojówek i jednym z byłych przełożonych (Inspektorem Inspektoratu „Wolności i Niezawisłości”), został zatrzymany przez organa bezpieczeństwa, w rejonie Nysy, podczas próby przekroczenia granicy. Ich proces odbywał się przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie, który – wyrokiem z dnia 15 listopada 1948 roku – skazał Hieronima Dekutowskiego „Zaporę” na karę śmierci (na taką samą karę skazano kilku jego kompanów). Wyrok został wykonany 7 marca 1949 roku. Zamiast epilogu. Wyrok ten, w zestawieniu z wcześniejszym rejestrem bratobójczych dokonań „Zapory” i członków jego zgrupowania, może się wydawać nadzwyczaj surowy. Uprzedzaliśmy jednak, że jest to zaledwie wycinek bilansu jego „działalności”. Pora więc przedstawić bardziej całościowy (chociaż, jak się wydaje, wciąż niepełny) obraz skutków tych zbrodniczych poczynań. Konto ich obciąża ponad 610 napadów terrorystyczno–rabunkowych, dokonanych w latach 1944–1947, w których zginęło 328 osób. Było wśród nich „tylko” 10 funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, 70 funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i 27 członków Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, za to aż 104 osoby cywilne, 20 członków Polskiej Partii Robotniczej, po 1 – Polskiej Partii Socjalistycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz 53 żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego, podobnie 27 – Armii Radzieckiej, 1 funkcjonariusz Straży Ochrony Kolei, 5 – straży więziennictwa, 2 urzędników państwowych, nauczycielka i … 9 osób narodowości niemieckiej – jeńców wojennych, zatrudnionych w małym obozie pracy, który – nie przestrzegający żadnych konwencji międzynarodowych – „bohaterowie”, spod znaku „Wolności i Niezawisłości”, też zaatakowali. Niejako dla uzupełnienia tylko dodamy, że rany z ich rąk odniosły 73 osoby, uprowadzonych zostało 18, a dotkliwie pobito 82 osoby. Najmniej ważne, chociaż w pierwszym okresie odbudowy zrujnowanego wojną i okupacją kraju szczególnie dotkliwe, były straty materialne, spowodowane ich terrorystyczną działalnością. Oszacowano je na około 13788000 złotych. Dodajmy, że wyjątkowo często podległe „Zaporze” bandy dokonywały mordów w sposób szczególnie okrutny. Podpalały domy, w których znajdowali się ludzie, dobijały rannych, bestialsko biły ludzi przed rozstrzelaniem, podczas akcji używały pocisków rozpryskowych i zapalających, a nawet zabijały kilku– i kilkunastoletnie dzieci. Zachowane do dziś protokoły lekarskich oględzin zwłok potwierdzają bestialstwo „bojowników” spod znaku „Wolności i Niezawisłości”. Każda spośród zabitych przez ludzi „Zapory” osób pozostawiła członków rodziny i bliskich, którym wydarzenia sprzed 44, 43 i 42 lat pozostały na całe życie w pamięci. Nie sposób było przemierzyć cały krwawy szlak, którym podążali Hieronim Dekutowski, i równie jak on zapiekli, w nienawiści do rodzącego się ustroju, jego kamraci i podwładni. Kilka dni temu odwiedziłem wieś Świeciechów, w gminie Annopol. Najpierw stanąłem na miejscowym cmentarzu, przed żołnierską, wspólną mogiłą, kryjącą prochy dwóch funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, 31–letniego Stanisława Wawrzonka i 21–letniego Stanisława Skały. Na cokole umieszczono, również wspólną, zrobioną najwyraźniej na zasadzie fotomontażu, fotografię. Starszy z funkcjonariuszy jest na niej w mundurze przedwrześniowej armii. Niżej nazwiska, daty urodzin i śmierci oraz – enigmatyczny w swej wymowie – napis: „Zginęli śmiercią tragiczną. Cześć ich pamięci”. Potem, już we wsi, szukałem i znalazłem ich krewnych i bliskich. Mówi starszy, dziś 78–letni, brat Stanisława Wawrzonka – Stefan: „Staszek był postawnym, wesołym mężczyzną. Lubił się zabawić i – mimo trudnych warunków, w jakich wszyscy żyliśmy – cieszył się z życia. W latach okupacji nie był związany z żadną partyzantką, ale gdy front stanął na Wiśle i nastała władza ludowa, z całego serca się za nią opowiedział. Wstąpił do milicji. Najpierw służył na posterunku w Urzędowie, a potem u nas – w Świeciechowie. Jak dziś pamiętam, kiedy zdarzyło się to nieszczęście, dokładnie w 16 dni po urodzeniu się mojego pierwszego syna, a więc 16 kwietnia. Z paroma innymi funkcjonariuszami pojechali furmanką do Kolonii Bliskowice, już nie pamiętam w jakiej sprawie, kradzieży drewna z lasu, czy też jakiejś bimbrowni. Tam, w lesie, natknęli się na bandę. Ludzie w całej okolicy mówili później, że byli to leśni od »Zapory«. Staszka Skałę zastrzelili na miejscu, a brata przywieźli do Świeciechowa i zastrzelili jakieś 600 metrów stąd, pod płotem jednego z gospodarstw. Zostawił po sobie wdowę i syna, który po latach został oficerem Wojska Polskiego, dziś jest na emeryturze i mieszka w Zielonogórskim. W głowie mi się nie mieści, aby dziś, w 44 lata po tym i wielu innych wydarzeniach, znaleźli się ludzie, którzy chcą czcić pamięć takiego oprawcy i bratobójcy jak »Zapora«. I to na dodatek w kościele…”. Relację tę kontynuował, niespokrewniony z poprzednim rozmówcą, mieszkaniec tej samej wsi, Henryk Wawrzonek. „Ja, a także zabity przez bandę »Zapory« Stanisław Skała, oraz nieżyjący już pierwszy komendant naszego posterunku Antoni Borownik, byliśmy w latach okupacji związani z Gwardią, a następnie z Armią Ludową. Tuż po wyzwoleniu wstąpiliśmy do Milicji Obywatelskiej. Przed ofensywą styczniową przeniesiono nasz posterunek do Ludmiłówki, a potem nie wróciłem już do Świeciechowa, chociaż w milicji służyłem do marca 1954 roku. Wydarzenia, które się tu rozegrały, znam z relacji naocznych świadków. Mój kolega, Staszek Skała, zginął na miejscu, a Stanisława Wawrzonka, ciężko pobitego i skutego, bandyci wrzucili na wóz i przywieźli do Świeciechowa. Tutaj postawili go pod płotem i kazali uciekać. Słaniał się na nogach, nie był w stanie uczynić nawet kroku. Wówczas jeden z bandziorów przejechał po nim serią z automatu. Bestialstwo ludzi od »Zapory« mogłem osobiście poznać przy innej okazji. W Zakrzówku, gdzie od śmierci dzieliło mnie dosłownie 15 minut. Zdążyłem wyjechać, a na posterunku zostało 14 innych milicjantów. Z oddali słyszałem strzały i detonacje. Potem oglądałem, wśród rumowiska wysadzonych ścian, ciała kolegów. Dobijano ich, jak to się określa, »z dostawu«. Wokół ran postrzałowych wyraźnie było widać, powbijane w skórę, ziarenka prochu”. Tyle relacji świadków. Tylko tyle i aż tyle. Po 1956 roku, na fali powszechnej euforii i pierwszego etapu rozliczeń z okresem stalinizmu, podjęto nieśmiałe jeszcze próby rehabilitacji Hieronima Dekutowskiego i jego kompanów. Pamięć ich „wyczynów” była jednak wówczas jeszcze zbyt świeża i spaliły one na panewce. Również obecnie pogrobowcy „Wolności i Niezawisłości” usiłują wykreować jeśli nie fałszywy, to dalece niepełny obraz „Zapory”, prezentujący go jako bojownika o wolność, dowódcę i partyzanta o świetlanej przeszłości oraz tragiczną ofiarę represji systemu stalinowskiego. Temu właśnie ma służyć tablica z wyeksponowaniem jego twarzy i znaku „cichociemnych” oraz napisem, który głosi: „cichociemny major Hieronim Dekutowski – »Zapora«, szef »Kedywu« Armii Krajowej Lublin–Puławy, dowódca Pierwszej Kompanii Ósmego Pułku Piechoty Legionów” oraz nazwiskami tych, którzy zginęli, wraz z nim, straceni w Warszawie 7 marca 1949 roku. To nie wywabianie kolejnej „białej plamy”, lecz sianie zamętu w umysłach, próba (nie pierwsza zresztą i jak należy sądzić – nie ostatnia) zniekształcenia świadomości historycznej ludzi młodych, którzy nie znają z autopsji okresu naszej „małej” wojny domowej. Wojny, w której, po stronie młodej władzy ludowej, zginęło co najmniej 22 tysiące osób. Tablica, poświęcona „Zaporze” i jego podwładnym, będzie więc rzucać złowrogi cień, nie tylko na XVII–wieczny barokowy kościół ojców Dominikanów… Zamiast postscriptum. Już po napisaniu tego artykułu, przeczytałem, w „Trybunie Ludu”, wypowiedź Jana Ptasińskiego „Prawda – rzecz niepodzielna”. Z tej publikacji pragnę zacytować dwa akapity. „Dziwić musi to, że dotychczas nikt z przełożonych lub współpracowników »Zapory« nie ustosunkował się do tych zbrodni, mimo że niejednokrotnie podnosili swój głos w krytyce poczynań władzy ludowej. Czyżby zabrakło im odwagi?”. „Czyż tylko lewica polska popełniała błędy, a działalność prawicy polskiej była kryształowa, bez skazy? Czyż tylko jedna strona ma się bić w swoje piersi, nastawiając je na uderzenia swoich przeciwników, a druga strona nawet milczeć nie chce, a ciemne strony swojej działalności stara się okryć sztandarem narodowym? Skrucha obowiązuje nie tylko przy konfesjonale, ale również wobec narodu, wobec historii. Czy koledzy »Zapory« z »Wolności i Niezawisłości« nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia? Mam wątpliwości, czy zdobędą się na odwagę”.

Autor: Jan Grębosz