12 marca ubiegłego roku, w kościele ojców Dominikanów w Tarnobrzegu, wmurowana została tablica pamiątkowa ku czci Hieronima Dekutowskiego i jego podkomendnych. Tablica upamiętnić ma strzały hańby, jakie padły 7 marca 1949 roku, w Warszawie, przy ulicy Rakowieckiej. Wyrok wykonano po półtorarocznym przesłuchaniu. W trakcie „procesu” „Zapora” ubrany był w mundur niemiecki. Ten półżywy już wtedy człowiek, który nie miał jeszcze 31 lat, miał wybite zęby, połamane ręce i zdarte paznokcie. „Śmierć była dla »Zapory« wybawieniem” – pisała 11 czerwca 1989 roku w „Tygodniku Demokratycznym” jego siostrzenica – Krystyna Frąszczak. Mimo że jeszcze rok temu tarnobrzeska i nie tylko tarnobrzeska prasa starała się przedstawić Hieronima Dekutowskiego jako postać, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjną, dziś nareszcie można o nim pisać prawdę. Próbowały go „opluć” „Nowiny”, cyklem dwóch artykułów, pióra niejakiego Jana Grębosza – „Złowrogi cień »Zapory«” i „Tragiczny koniec »Zapory«”. „Tygodnik Nadwiślański” przedstawił na swych łamach list będący protestem przeciw upamiętnianiu działalności „Zapory”, rzekomego bandyty, który „mordował” mieszkańców wsi Moniaki. Szkalowano „Zaporę” w „Żołnierzu Wolności” i „Trybunie Ludu”, przedstawiając go jako wroga rodzącej się władzy ludowej. Próby te nie odniosły oczekiwanych rezultatów. Żyją jeszcze do dziś jego podkomendni, żyje rodzina i wielu przyjaciół. I żyją też ci, którzy pamiętają porównywalne tylko z gestapowskimi metody przesłuchiwań więźniów, jakich dopuszczali się funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, przy osławionej Rakowieckiej i nie tylko… W oficjalnych publikacjach książkowych postać majora Dekutowskiego była albo zupełnie pomijana milczeniem, albo zbywana krótką wzmianką, jak uczynił to, na przykład, Jędrzej Tucholski, w drugim, uzupełnionym wydaniu „Cichociemnych” (Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1985, strony 154, 225, 226, 306), pisząc o nim: „Hieronim Kazimierz Dekutowski, pseudonim »Zapora«, »Odra«, urodził się 24 września 1918 roku w Tarnobrzegu. W 1939 roku zgłosił się jako ochotnik do Wojska Polskiego. Był internowany na Węgrzech, skąd trafił do Francji, gdzie był w Drugiej Dywizji Strzelców Pieszych i Szkole Podchorążych. Z Francji trafił do Wielkiej Brytanii. W Wielkiej Brytanii walczył w Pierwszej Brygadzie Strzelców, później skończył Podchorążówkę. Do Polski został zrzucony w nocy z 16 na 17 września 1943 roku. Była to operacja »Neon 1«, której dowódcą był porucznik Władysław Krywda. Razem z »Zaporą« skakali: kapitan Bronisław Rachwał ps. »Glin«, podporucznik Kazimierz Smolak ps. »Nurek«. Zrzut przyjęła placówka odbiorcza »Garnek«, położona 8 kilometrów na północny zachód od Wyszkowa, w powiecie pułtuskim. Po przybyciu na Zamojszczyznę »Zapora« objął dowództwo nad skadrowaną Czwartą Kompanią Dziewiątego Pułku Piechoty i z miejsca włączył się do działań wymierzonych w niemiecką akcję wysiedlania ludności polskiej. W lutym 1944 roku został mianowany szefem Kedywu Inspektoratów Rejonowych Lublin i Puławy, będąc równolegle dowódcą Oddziału Dyspozycyjnego Kedywu. Po wyzwoleniu Lubelszczyzny działał w zbrojnym podziemiu, do połowy 1947 roku. Był dowódcą oddziału, a potem Zgrupowania Oddziałów „Wolności i Niezawisłości”. Przeprowadził co najmniej 58 akcji dywersyjnych na terenach województw: lubelskiego, rzeszowskiego, kieleckiego, w których zginęło 400 osób – żołnierzy Wojska Polskiego, Armii Czerwonej, funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej, członków Polskiej Partii Robotniczej i bezpartyjnych. Nie skorzystał z wiosennej amnestii w 1947 roku. Został ujęty na punkcie przerzutowym w Nysie, skąd zamierzał uciec na Zachód. Stanął przed sądem Rzeczypospolitej Polskiej, który skazał go na karę śmierci. Wyrok wykonano 7 marca 1949 roku w Warszawie”. Tyle pisze o nim Jędrzej Tucholski, skrzętnie pomijając zasługi „Zapory” w czasie wojny. A przecież, do lipca 1944 roku, jego oddział przeprowadził 50 akcji dywersyjnych, skierowanych przeciwko Niemcom, przeciw niemieckim pociągom i transportom, likwidował konfidentów Gestapo. Oddział „Zapory” był jednym z najlepszych oddziałów Armii Krajowej. Sam major Dekutowski był wspaniałym dowódcą, przyjacielem i kompanem – takiego, do dzisiejszego dnia, pamiętają „Zaporę” jego leśni towarzysze broni. Koniec wojny nie był jednak końcem dla „Zapory” i jego ludzi. Uciekając przed aresztowaniami, jakich dopuszczało się N.K.W.D. na członkach Armii Krajowej, „Zapora” wstąpił do „Wolności i Niezawisłości”. Trudny okres, jaki nastąpił po roku 1945, opisuje Krystyna Frąszczak, w „Tygodniku Demokratycznym”: „Las opuszczali wyłącznie na czas akcji. Zimą nieraz całe noce wędrowali, aby nie zamarznąć. Zdobywanie jedzenia i ciepłej odzieży było niezwykle trudne. Tak więc »napady« na pegeery nie były zwyczajnym rabunkiem. Były koniecznością. »Zapora« i jego ludzie wykonywali wyroki śmierci na konfidentach Urzędu Bezpieczeństwa, co potwierdzają zostawiane przy zwłokach kartki, z informacją za czyją krzywdę jest odpowiedzialny ów stracony. Nieprawdą jest, że mordował niewinną ludność, kobiety i dzieci. Był zawsze przede wszystkim żołnierzem – karnym i zdyscyplinowanym, nie rozbestwionym mordercą”. Kiedy rozpoczęło się polowanie na „Zaporzaków”, „Zapora”, wraz z kilkoma ludźmi, postanowił przedostać się na Zachód. Niestety, zdradzony przez jednego z aresztowanych wcześniej winowców, Abraszewskiego ps. „Boruta”, schwytany został w Nysie. Dalszy ciąg już znamy. „Być może nie zawsze był prawym chrześcijaninem, ale miejmy nadzieję, że Pan Bóg wybaczy mu wszystkie przewinienia”. Tymi słowami dominikanin, ojciec Stanisław, rozpoczął mszę świętą za spokój duszy Hieronima Dekutowskiego. Była to msza tylko dla rodziny i współtowarzyszy broni. Nie było żadnych akcentów politycznych. Nie było kazania, które choćby w części przybliżyło jego postać. To nie było potrzebne. W końcu wszyscy, którzy 7 marca 1990 roku o godzinie 11:00 przyszli do kościoła ojców Dominikanów znali postać „Zapory” i znaleźli się tam przede wszystkim po to, żeby się pomodlić. Dopiero po mszy, w małej salce katechetycznej, przybyli, prawie z całej Polski, ludzie zaczęli mówić. Inspiratorem rozmowy był Ireneusz Haczewski, z Radia Wolna Europa, który oprócz radiowego programu przygotowuje dla telewizji lubelskiej film o „Zaporze”. Zaczęło się od opowieści siostry „Zapory” – Zuzanny Dekutowskiej. Były to przede wszystkim wspomnienia z dzieciństwa i działalności harcerskiej. Potem nastąpiła wzruszająca opowieść o wizycie u brata, w lesie. Wtedy to „Zapora” miał uspokajać siostrę słowami: „Nic się nie martw. Jak przyjdą Rosjanie, pójdziemy razem na Berlin”. Na koniec tej leśnej wizyty, na cześć siostry, chłopcy „Zapory” „zagrali” salwą wystrzałów. O swojej współpracy z „Zaporą” opowiadał także jego zastępca – Stanisław Wnuk – „Opal”. Znali się od początku 1944 roku, kiedy, z rozkazu Komendy Okręgu Lubelskiego, „Zapora” objął dowództwo Kedywu. 2 lutego „Zapora” mianował „Opala” swoim zastępcą. Pierwszą wspólną akcję przeprowadzili 15 lutego. Było to wysadzenie pociągu z urlopowanymi żołnierzami Wehrmachtu. Największą jednak akcję przeprowadzili w maju 1944 roku w okolicach wsi Krężnica. Zabito wówczas 42 Niemców, a 14 trafiło do niewoli. W trakcie akcji, która trwała półtorej godziny, „Zaporzacy” zdobyli 60 jednostek broni. Kontakt „Opala” z „Zaporą” urwał się w lipcu 1945 roku, kiedy powstał Rząd Jedności Narodowej. Po rozmowie z Mikołajczykiem, „Opal” doszedł do wniosku, że dalsza walka nie ma sensu i złożył broń. Natychmiast po ujawnieniu został aresztowany. Wspomniał „Zaporę” także „Sokół”, który miał przyjemność przywieźć go do lasu z Lublina, już jako nowego Komendanta. „Był to wtedy bardzo młody, ale bardzo energiczny człowiek” – mówił „Sokół”. „W jego oddziale byłem do końca 1944 roku. Później oddział został rozwiązany, a broń zakopana. Dostałem wtedy polecenie wyjazdu do Lublina, skąd miałem przedostać się do Warszawy. Niestety, nie zdążyłem. Zostałem aresztowany przez N.K.W.D. i wywieziony najpierw do Charkowa, potem do Riazania. Na koniec trafiłem pod Leningrad. O śmierci »Zapory« dowiedziałem się dopiero po powrocie do Polski”. Tadeusz Hołowiński: „Komendanta »Zaporę« poznałem, gdy był w randze kapitana. Widziałem go tylko trzy razy w życiu, ale zawsze miałem dla niego wiele szacunku. Pamiętam nawet hymn »Zaporzaków«, który zaczynał się od słów: »Przyszedł nam rozkaz ruszać do lasu, pójść do ,Zapory’ oddziału…«”. Ku czci cichociemnych, kiedyś w Anglii, posadzono 316 róż. Nie wszystkim z tych 316 dane było wrócić do ojczystej ziemi. Dziewięciu zginęło w czasie skoków. Każdego roku, pod tablicą, upamiętniającą datę śmierci jednego z tych 316 wspaniałych Polaków, powinna się znaleźć choć jedna skromna różyczka. Ten jeden kwiat dla kogoś, kogo chciano uczynić bandytą, ale w wielu sercach na zawsze pozostanie bohaterem. Młodym, zawsze zamyślonym człowiekiem, który do końca pozostał wierny swoim ideałom.
Autor: Katarzyna Sobieniewska