Do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Warszawa, Belweder. W sprawie numer SR 904/48, Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie. Obrońcy wojskowego, adwokata Władysława Szymaszka, zamieszkałego w Warszawie, ulica Koszykowa numer 35 mieszkania 1, obrońcy z urzędu, skazanego na karę śmierci, Arkadiusza Wasilewskiego. Prośba o ułaskawienie. Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie, z dnia 15 listopada 1948 roku, 23–letni Arkadiusz Wasilewski, członek bandy dywersyjno–terrorystycznej „W.I.N.” Okręg Lubelski, skazany został, za działalność antypaństwową, dezercję, napady rabunkowe i posiadanie broni bez zezwolenia Władz, wreszcie za posługiwanie się fałszywym dokumentem, łącznie na karę śmierci. Skazany jest sierotą, bez ojca i matki, jak również bez bliższej rodziny, z wyjątkiem siostry, daleko poza stolicą zamieszkałej i niezorientowanej w sprawie. Toteż, jako jego obrońca z urzędu w tym przykrym procesie karnym, ośmielam się wystąpić, w imieniu mojego nieszczęśliwego klienta, z tą tu pokorną prośbą o ułaskawienie go, naprowadzając co następuje. Wywodzący się z ludu, z zawodu elektromonter, bez wyższego wykształcenia, poza jedną tylko klasą gimnazjalną, którego nie pozwoliły mu uzyskać ciężkie warunki domowej biedy, już jako 16–letni chłopiec porwał za karabin w okresie okupacji, i pod pseudonimem „Biały”, w kadrach „Armii Krajowej”, walczył w partyzantce, w lasach Sokołowa Podlaskiego oraz lubelskich, z wrażym najeźdźcą niemieckim, o Niepodległość Ojczyzny. Odtąd wychowywał go las, a przysięga żołnierska, wówczas złożona władzom partyzanckim, wryła mu się głęboko w serce. Po Wyzwoleniu wstępuje ochotniczo do Centrum Wyszkolenia Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Andrzejowie koło Łodzi, skąd dezerteruje w maju 1945 roku. Tłumaczył na przewodzie sądowym, iż przyczyną tego rozpaczliwego kroku były sugestie, jakimi go karmiono w jego otoczeniu, o rzekomych aresztowaniach byłych żołnierzy Armii Krajowej. Czyn ów zaciążył fatalnie na dalszym jego losie. Błąka się bezradnie przez jakiś czas aż daje się wciągnąć do bandy dywersyjnej Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”, grasującego na Lubelszczyźnie, i odtąd w niej działa, jako trzeciorzędny członek, pod rozkazami leśnych dowódców. Aresztowany w końcu 1945 roku, pod zarzutem należenia do podziemnej organizacji nielegalnej, przebywa w areszcie śledczym na Zamku w Lublinie przez 10 miesięcy, skąd zwolniony zostaje w jesieni 1946 roku. Poważnie chory na zapalenie opłucnej, otrzymuje z ręki dywersanta z grupy „Zapory”, niejakiego „Renka”, 30 tysięcy złotych na leczenie, które prowadzi przez szereg tygodni. Ten dar pieniężny zobowiązuje go jeszcze więcej wobec darczyńców, z którymi się wiąże coraz mocniej i oddaje się w ich ręce, jako głupie i ślepe narzędzie do spełniania ich rozkazów, idących w kierunku zbrodni. Wziął udział w paru napadach rabunkowych: na sekwestratora, któremu zabrał 20 kilka tysięcy złotych, zdając je swoim rozkazodawcom niepodzielnie, na spółdzielnie w Ratoszynie i Pusznie, w kwietniu i sierpniu 1947 roku, przy czym zrabowano prowianty i po kilkanaście tysięcy złotych na cele organizacyjne, wreszcie jest w towarzystwie członka leśnego oddziału, podporucznika „Zimnego”, kiedy tenże, w Urzędzie Gminnym w Chodlu, koło Lublina, w marcu 1947 roku, strzela śmiertelnie do milicjanta; sam udziału w tym mordzie bezpośredniego nie przyjął, a jak wyjaśniał w Sądzie, nawet powstrzymywał zapalczywego „Zimnego” od znęcania się nad ofiarą. Przewód sądowy nie dał dowodów, iżby Arkadiusz Wasilewski przyłożył bezpośrednio rękę do zabójstw indywidualnych. Z powodu lichego zdrowia używany był do zleceń drugorzędnych. W masowych walkach dywersyjnych nie uczestniczył. Przyznał się szczerze do swych zbrodni i wyraził na rozprawie głęboki żal. Potępił tych, którzy, kierując zbałamuconymi, szarymi i nieinteligentnymi ludźmi, wykorzystali ich dobre chęci do najgorszych celów antypaństwowych, wypaczając ich charaktery. W szczególności przeklina ich za to, iż w okresie amnestii, w roku 1947, nie ujawnili się zbiorowo, przeszkadzali poszczególnym chętnym członkom bandy się ujawnić, w tym ujawnieniu, a po tym pozostawili ich na rozdrożach bez wyjścia. Nie ulega wątpliwości, iż młody, niewyrobiony życiowo i niemający żadnych orientacji politycznych, które sobie dopiero wyrabiał, Wasilewski wpadł, na drodze swego młodego życia, w szpony złych ludzi, z których wyzwolić się nie znalazł dość sił. I tu leży sedno jego tragedii. O wspaniałomyślność i ojcowskie wyrozumienie sytuacji mego klienta zwracam się do Dostojnego Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, z gorącą prośbą obdarzenia go Swoją łaską, u progu nowej ery, w obliczu zbratania się państwowotwórczych partyj robotniczych. Oby dzień ogólnej radości całego społeczeństwa polskiego przyniósł zabłąkanemu w manowcach elektromonterowi, Arkadiuszowi Wasilewskiemu, wyzwolenie od śmierci, na jaką to karę skazany został przez Wojskowy Trybunał Karny. Śmiem tuszyć, iż młody, 23–letni mój podobronny oceni okazaną mu wysoką łaskę i dalszą swą nienaganną pracą, w sprawie gruntowania potęgi naszej Rzeczypospolitej, odpokutuje i wynagrodzi błędy swej pierwszej młodości. Warszawa, dnia 22 listopada 1948 roku. Szymaszek. Władysław Szymaszek, adwokat.