Prośba o łaskę Marii Dekutowskiej z 22 listopada 1948 roku

Do Obywatela Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Marii Dekutowskiej, zamieszkałej w Tarnobrzegu, przy ulicy Kolejowej numer 67. Prośba o ułaskawienie, w sprawie rozpoznanej przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie, w dniu 15 listopada 1948 roku. Syn mój, Hieronim Dekutowski, wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie, został skazany na karę śmierci. Jako jego matka pragnę wyjaśnić cały szereg okoliczności, które złożyły się na jego życie, na które ja nie miałam bezpośredniego wpływu. Na rozprawie syna nie byłam i nieznane mi są zarzuty poczynione synowi. Jedno tylko mogę przypuszczać, iż zarzuty te były tej miary, że Sąd Rzeczypospolitej Polskiej wymierzył mu największy wymiar kary. Jako jego matka mogę, na częściowe usprawiedliwienie jego działalności, podać, co następuje. Do roku 1939 wychowywał się pod moją opieką i jako uczeń gimnazjalny był wzorowy i zapowiadał się na dzielnego człowieka. Przyszedł rok 1939, który zabrał mi go do walki z najeźdźcą hitlerowskim, i od tej pory ślad za nim zaginął. Byłam przekonana, iż syn mój padł od kuli zbira faszystowskiego, lecz okazało się, jak mnie obecnie zakomunikowano, że syn mój, w roku 1939, poprzez Rumunię, Węgry, dotarł do Francji, gdzie bił się z powrotem z najeźdźcą hitlerowskim na tymże terenie. Po pokonaniu Francji, według relacji ludzi, syn mój przedostaje się do Anglii i tam, w szeregach nowo utworzonych oddziałów polskich, walczy o wolność własnego narodu i innych narodów. W roku 1943, syn mój, podobno po przejściu przeszkolenia sabotażowo–dywersyjnego w Anglii, zostaje, jako skoczek, wyrzucony na teren Polski, pod Wyszkowem, gdzie obejmuje, z ramienia tzw. „Kiedywu”, oddziały dywersyjno–sabotażowe na terenie Lubelszczyzny. Podobno w skład jego oddziałów wchodziły grupy rozmaitej narodowości. Poza Polakami w oddziale jego przebywali oficerowie i żołnierze zwycięskiej Czerwonej Armii, Żydzi, Polacy, a nawet i Francuzi. Tak, jak ludzie opowiadali mi, oddziały jego zdołały, w krótkim okresie czasu, bo na jesieni 1943 roku, wysadzić około 50 pociągów zmierzających na Wschód, składające się czy też z siły żywej, czy też z amunicji i broni. Również poinformowano mnie, że w czasie wkraczania Wojsk Polsko–Radzieckich na tereny wyzwolonej Lubelszczyzny, bierze czynny udział w akcji przeciwko oddziałom niemieckim, gdzie zostaje ranny i później leczy się na terenie Puław. Przychodzi rok 1945, a z nim rozpętanie się walk bratobójczych na tle ideologicznym. Syn mój, którego w okresie prawie sześciu lat uważałam za zmarłego, odżył i, jak się obecnie dowiedziałam, wstąpił, z polecenia tych, którzy pragnęli, dla osobistych celów, realizować swoje programy polityczne, które dla niego były obce, gdyż syn mój ani nie miał przygotowania tegoż przed rokiem 1939, bowiem wychowywany był w ciężkich warunkach materialnych, jako syn rzemieślnika, który posiadał dziewięcioro dzieci. Celem naszym było danie mu podstaw naukowych do dalszego życia. I śmiem twierdzić, że jego sylwetka, w okresie stałych walk, walk, w których szedł pod rękę ze śmiercią, nie pozwoliła mu na wytworzenie jakiegokolwiek bądź światopoglądu politycznego. Symbolem dla niego politycznym była wolność naszego narodu. W tych warunkach krzepła cała jego jaźń psychiczno–intelektualna. Nic dziwnego, że stał się wiernym wykonawcą tych wszystkich, którzy potrafili podejść pod jego prostą i nieskomplikowaną naturę i wykorzystać go do czynów karygodnych. Ale jestem głęboko przekonana, że wtedy, kiedy syn mój rozpoznał, iż kroczy po niewłaściwym szlaku, to starał się z niego wycofać, nie tylko sam, ale pragnął za sobą również pociągnąć również tych wszystkich, którzy by mogli tkwić w dalszej walce bratobójczej. Częściowo osiągnął rzekomo swój cel, ale na drodze jego odwrotu stanęli ci sami, którzy jego rękę pokierowali w ten sposób, że dziś jego życie jest liczone na dni. Obywatelu Prezydencie! Przed przeszło siedmiu laty, ja, jako matka dziewięciorga dzieci, w obronie Ojczyzny, utraciłam jednego syna. Ten, w imię którego dzisiaj zwracam się z gorącą prośbą, po siedmiu latach odżył, w mojej wyobraźni i sercu. Przez ten okres czasu jego oblicza nie widziałam, a nawet już i pogodziłam się, że zginął w obronie narodu polskiego. Gdy ta wieść przybyła do mego domu, nade mną, jako 75–letnią staruszką, zawisł nieoczekiwanie śmiertelny cios, którego ja nie jestem w stanie przeżyć. Za wskazaniami dobrych ludzi, postanowiłam zwrócić się do Ciebie, Obywatelu Prezydencie, z gorącą prośbą, byś umożliwił mi, przed końcem mego życia, zobaczyć dziecko, o które ja, w okresie jak najcięższych zmagań naszego narodu, wypłakiwałam i wyczekiwałam na radosną wieść. Ta wiadomość równa jest dla mnie śmierci. Lecz wierzę głęboko, że o ile Opatrzność do tej pory go uchowała na powierzchni ziemi, to Obywatel Prezydent, w uwzględnieniu tych wszystkich okoliczności, uratuje mu życie, a tym samym da możność i mnie spokojniejszego zbliżania się do końca życia. Więksi przestępcy skorzystali z Twojej, Obywatelu Prezydencie, łaski. Proszę Ciebie, aby syn mój, który był tylko wykonawcą tych ludzi, również uzyskał darowanie mu życia. Warszawa, dnia 22 listopada 1948 roku. Maria Dekutowska.