Zeznania własne. Pracę konspiracyjną, za czasów okupacji, rozpocząłem w listopadzie 1939 roku, w stopniu plutonowego zawodowego. Wciągnięty zostałem do konspiracji przez byłego swojego przełożonego z wojska, sprzed 1939 roku, majora Michaliszyna pseudo „Stefan”, do organizacji, która nosiła nazwę „Z.C.Z.” („Związek Czynu Zbrojnego”). Do organizacji tej wstąpiłem pod pseudonimem „Ryś”. Pracę swoją rozpocząłem na terenie miasta Lublina i Okręgu Lubelskiego, pełniąc funkcję łącznika przy Komendancie Okręgu, do połowy 1940 roku. Następnie otrzymałem zadanie zorganizowania placówki w gminie Konopnica, którą zamieszkiwałem. Komendantem placówki byłem do 1942 roku. W styczniu 1942 roku dostałem awans na sierżanta, poczem mianowany zostałem Komendantem Pierwszego Rejonu, na terenie tegoż Okręgu. W tym czasie nastąpiło scalenie trzech organizacji: „Z.C.Z.”, „P.O.Z.” i „Znak”. I od tej pory organizacja, do której należałem przyjęła nazwę „P.O.Z.” („Polska Organizacja Zbrojna”). Komendantem Pierwszego Rejonu byłem do połowy 1943 roku. Za czas ten otrzymałem, z Komendy Głównej, wyróżnienie na piśmie, za wyjątkowo ofiarną i bohaterską pracę w służbie „P.O.Z.”. W połowie 1943 roku następuje ponowne scalenie, tj. „P.O.Z.” z „Z.W.Z.” („Związek Walki Zbrojnej”), i rozkazem Komendy Okręgu Rejon swój zdałem obywatelowi Czarnocie z „Z.W.Z.”. Sam otrzymałem funkcję szefa Rejonu i oficera wyszkoleniowego. Zaraz też zorganizowałem Kurs Podchorążych, na terenie Rejonu, przyjmując na kurs ludzi wszystkich, bez względu na przynależność organizacyjną. Kierownikiem i instruktorem kursu byłem ja, mając do pomocy jednego podoficera rezerwy. Stan kursu był 24 podchorążych i 4 podoficerów, z tem, że szkolenie odbywało się razem. Koniec 1943 roku zaczął się bardzo gorąco. Zaczęto za mną bardzo ścigać, tem więcej, gdy zabiłem, na stacji w Motyczu, oficera żandarmerii niemieckiej, który z kilkunastoma żandarmami przyjechał na stację, na rewizję bagaży. Niewiele myśląc, zorganizowałem oddział partyzancki, składający się przeważnie ze słuchaczy podchorążówki oraz miejscowych ludzi, w sile 1–18, i z bronią, jaką miałem do dyspozycji, tj. 7 kb i 3 pistolety krótkie, wyruszyłem w teren, w połowie stycznia 1944 roku. Stan oddziału szybko się zwiększał, toteż trzeba było koniecznie pomyśleć o uzbrojeniu. W lutym dowiedziałem się, że Niemcy mają przewozić więźniów z Opola puławskiego na Majdanek. Zorganizowałem zasadzkę i rozbroiłem cztery samochody, mając do dyspozycji 22 ludzi i jeden ręczny karabin maszynowy. Uwolniłem 23 osoby, które wieziono na Majdanek. Strat nie poniosłem żadnych, za to zdobyłem dużo broni i umundurowania. Poległo 8 Niemców, 4 zostało rannych, a około 18 zostawiłem żywych, ze względu na miejscową ludność, aby nie było terroru. W rezultacie ani jeden człowiek z danej wioski nie został nawet aresztowany, za co zostałem odznaczony Krzyżem Walecznych. Celem oddziału była jedynie ochrona ludzi, których Niemcy wywozili na roboty do Niemiec i na Majdanek. Za wzorowe prowadzenie oddziału, za wzorową jego opinię w terenie, w kwietniu 1944 roku zostaje wysłany wniosek, z Komendy Okręgu do Komendy Głównej, do Warszawy, o mianowanie mnie podporucznikiem, oraz odznaczenie Krzyżem Virtuti Militari czwartej klasy. Wniosek ten, jak i drugi, zostały zatwierdzone. Stan oddziału był zmienny. Gdy wkraczało Wojsko Polskie i Armia Czerwona, stan oddziału był ponad 120 ludzi, dobrze uzbrojonych. Oddział ten został rozbrojony, przez Armię Czerwoną, we wsi Polanówka, powiatu lubelskiego, i rozpuszczony do domów. Wróciłem do domu, złamany i rozgoryczony, gdyż nie przyszło mi w udziale nadal walczyć z odwiecznym wrogiem. Wróciłem do domu. Żołnierzem jestem od 15 lat swojego życia, kiedy rozpocząłem służbę w Szkole dla Małoletnich w Koninie, jako uczeń tej szkoły. Skontaktowałem się ze swoimi przełożonymi, którzy kazali czekać na przychylne załatwienie pertraktacji władz Armii Krajowej z władzami Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Dnia 25 sierpnia 1944 roku zostaję aresztowany przez N.K.W.D. i przewieziony do Lublina. Powód aresztowania to taki, że byłem dowódcą oddziału Armii Krajowej. Udaje mi się zbiec, zrywam wszelkie kontakty i ukrywam się do początku kwietnia 1945 roku. W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku spotykam znajomego, z czasów okupacji niemieckiej, pseudonim „Walicki”. „Walicki”, ucieszony moim spotkaniem, oznajmił mi, że ma polecenie z Okręgu, który, jak twierdził, rozpoczął od nowa pracę konspiracyjną, odszukania mnie, z tem, że otrzymuję zaraz zadanie: zrobienia pieniędzy dla Okręgu w obiekcie Izby Skarbowej w Lublinie. Wywiad oraz część uzbrojenia miałem otrzymać od „Walickiego”. Dnia 7 kwietnia 1945 roku zrobiłem napad na Izbę Skarbową. Wywiezione zostają pieniądze, ja zostaję ranny, i cała masa ludzi zostaje aresztowana, czy to w trakcie samego napadu, czy to z domów. Pieniądze zostają zabrane, przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, od jednego z ludzi. Do dnia 27 kwietnia leczę się. Następnie, na jednej z kwater, spotykam patrol ludzi, zdążający do oddziału „Zapory”. Podejmuję ich i z małym patrolem wyruszam w teren, gdyż będąc ściganym nie mam innego wyjścia. Po dwóch miesiącach spotykam się z „Zaporą” i on oznajmił mi, że jest dowódcą wszystkich oddziałów na terenie Lubelszczyzny. Od tej pory podlegałem bezpośrednio tylko „Zaporze”. Stan oddziału był ciągle zmienny. Utrzymywał się przy 30 ludziach. Zadaniem, jakie otrzymałem, było utrzymanie ludzi oraz likwidacja wyjątkowo groźnych konfidentów, a szczególnie złodziei. W lipcu 1945 roku wychodzi pierwsza amnestia i następuje likwidacja oddziałów. Ja, ze wszystkimi swoimi ludźmi, ujawniłem się i zdałem broń, w zamian za co obiecano mi zwolnić część aresztowanych ludzi. Ludzi tych jednak nie zwolniono. Podczas gdy były wypadki, że z innych oddziałów wyszły całe masy, z mojego – ani jeden człowiek. Do moich uszu dochodzą wiadomości, że mam być aresztowany. Ukrywam się, częściowo na Zachodzie, częściowo koło domu. W końcu marca 1946 roku, namówiony przez ludzi również niepewnych w terenie, wychodzę w teren z małym patrolem. Cały czas przełożonym moim i zwierzchnikiem, do czasu ostatniej amnestii, pozostawał „Zapora”. Przez niego otrzymywałem wszystkie rozkazy i zlecenia. Stan oddziału był zmienny i dochodził do 35 ludzi. Jako teren działania powierzony mi został powiat lubelski, z podobnym zadaniem jak w roku 1945. Oddział chodził w trzech grupach (trzech pododdziałach) o stanach do 10 ludzi. Dowódcą pierwszej grupy był „Bór”, dowódcą drugiej grupy był „Chłopicki” – potem „Mundek”, dowódcą trzeciej grupy był „Iwan”. Z chwilą, gdy weszła w życie amnestia w 1947 roku, po rozmowie z „Zaporą” i ze „Stefanem”, który był wówczas Inspektorem na Okręg Lubelski, postanowiliśmy wszystkich ludzi, którzy chcą, wysłać do ujawnienia. Tak też zrobiliśmy. Gro ludzi odeszło do ujawnienia. Pozostali tylko ci, którzy nie chcieli. W końcu kwietnia 1947 roku dałem rozkaz obywatelowi „Żmijce”, aby jedną część uzbrojenia zamelinował w terenie Wojciechowa, gmina Wojciechów, obywatelowi „Borowi”, ażeby broń swojego pododdziału zamelinował w rejonie wsi Krężnica Jara, gmina Niedrzwica, obywatelowi „Mundkowi”, aby broń swojego pododdziału zamelinował w rejonie wsi Konopnica, gmina Konopnica. Ponieważ w dalszych rozmowach z władzami Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego nie mogłem nic uzyskać dla swoich aresztowanych, gdybym zdał wszystką broń, i ujawnił wszystkich ludzi, i sam się ujawnił, a przeciwnie, ciągle słyszałem, że jego nic nie uratuje, nie wypadało mi nic innego zrobić, jak tylko uciekać w dalszym ciągu. Przeto, po rozmowie z „Zaporą”, postanowiliśmy zwolnić tych kilku ludzi, którzy się jeszcze przy nas utrzymywali, broń pozostawić zamelinowaną, a sami uciekać albo na Zachód, albo, gdy się uda, zagranicę, i nareszcie rozpocząć nowe życie. Nie być ciągle tropionym, ciągle ściganym. Wyjść z okresu walk bratobójczych, tem bardziej, że doszedłem do wniosku, jak wielką krzywdę wyrządzaliśmy państwu i społeczeństwu, będąc ciągle oszukiwanym przez górę. Po zrobieniu tego wszystkiego, wyjechałem na Zachód, wyszukać jakąś pracę, dnia 16 sierpnia 1947 roku, zostawiając w terenie dwóch ludzi, tj. „Bora” i „Tadzika”. Dla tych ludzi również miałem znaleźć jakieś zajęcie. Umówiliśmy się, że za kilka dni do mnie przyjadą. Sam złożyłem podanie do Państwowych Nieruchomości Ziemskich, Okręg Wschodnio–Mazurski, województwo olsztyńskie, o przyjęcie mnie do pracy na roli. Zostałem przyjęty do zespołu Baranowo, w tych, że Nieruchomościach Ziemskich, i otrzymałem pracę karbowego w majątku Tałty. Dałem znać „Borowi”, aby przyjechał, gdyż spodziewałem się, że i oni będą zatrudnieni. Nadmienię, że dwóch innych ludzi, tj. „Mundek” i „Tęcza”, wyjechało, przed moim wyjazdem, również na Zachód, w poszukiwaniu pracy. Tymczasem przyjechał „Bór” i „Tadzik”, i w pierwszej chwili „Bór” oznajmił mi, że umówił się, na 15 września 1947 roku, ze „Stefanem”, w Warszawie. Nadmienił, że rozchodzi się o wyjazd zagranicę. Postanowiłem sam osobiście również pojechać. Rozmowa ze „Stefanem” miała przebieg następujący. Na umówionym miejscu, ulicy i domu nie pamiętam, i o umówionej godzinie, w Warszawie, zjawił się „Stefan”, i w pośpiechu, bardzo szybko, oznajmił mi, że jest możność wyjazdu zagranicę, i dobrze będzie, gdy i ja również pojadę, zabierając do siebie „Mundka”. Powiedział, że jest wszystko w porządku i że trzeba dziś, tj. 15 września 1947 roku, wieczorem, koniecznie wyjechać. O danych szczegółach nie mówił, gdyż nie miał czasu. Umówił się tylko z „Borem”, na godzinę 2:00 po południu, aby mu podać kontakt na dalszą podróż dla nich. Poczem pożegnaliśmy się. Na dworzec odprowadzeni zostaliśmy z „Mundkiem” przez „Bora” i jego sympatię, która pracuje w Warszawie. Na dworcu głównym spotkałem się z „Zaporą” i jego dwoma ludźmi, „Zawadą” i „Junakiem”. W rozmowie krótkiej z „Zaporą”, „Zapora” zadał mi pytanie czy zdecydowałem się wyjechać zagranicę. Odpowiedziałem, że tak. Wówczas powiedział, że najważniejsze, aby się udało przedostać. Następnie powiedział, że nie jest pewny czy złapie jakiś kontakt i czy otrzymamy jakąś pracę. Najważniejsze – powiedział – aby dla nas skończył się okres włóczęgi, prześladowania jedni drugich, i okres walk bratobójczych. Następnie odciążymy teren, gdzie ludzie mają dość partyzantki. Na tem się rozmowa skończyła. Czas było siadać do pociągu. Oni wsiedli do innego wagonu, a ja z „Mundkiem” do innego, i odjechaliśmy z Warszawy. Nadmieniam, że stopień porucznika automatycznie otrzymałem przy wejściu Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Do stopnia kapitana podany zostałem i awansowany w 1945 roku. Również w 1945 roku podany zostałem do odznaczenia Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Dnia 24 września 1947 roku. Stanisław Łukasik.