Do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w Warszawie. Janiny Szczepkowskiej, zamieszkałej w Warszawie, ulica Szeroka 14, w sprawie numer Sr 904/48 Władysława Nowickiego. Prośba o łaskę. Wstrząśnięta do głębi wyrokiem, skazującym na karę śmierci brata mojego, Władysława Nowickiego, zwracam się z gorącą prośbą do Pana Prezydenta o ratunek. Kara śmierci to kara, która była, jest i będzie w brzmieniu swoim czymś potwornym, a cóż dopiero, gdy dotyczy ona kogoś bliskiego. Postępowe państwa, ze Związkiem Radzieckim na czele, prowadzą usilną akcję w całym świecie, zmierzającą do zniesienia kary śmierci. Niewątpliwie i Polska, biorąca udział już obecnie w tej pracy, będzie w bliskiej przyszłości jeszcze jednym z tych państw, które zniosą karę śmierci. Zanim jednak to nastąpi, jedynie Pan, Panie Prezydencie, posiada ten wielki przywilej, wybiegający w przyszłość i zdolny zachować życie ludzkie. Gdy myślę nad tym wyrokiem, mimo woli i ja staję się sędzią mego ukochanego brata. Rok po roku, rozpatruję jeszcze raz jego życie i, krok po kroku, jego czyny. Brat mój jest młodszy ode mnie, jest nas tylko dwoje, nic więc dziwnego, że jako starsza siostra, od najmłodszych jego lat, z miłością i troską, śledziłam drogi jego myśli, uczuć i czynów. Kiedy osądzam życie mego brata, już nie jako siostra, ale jako człowiek, który wiele przeżył i przecierpiał, dochodzę do przekonania, że kara jest zbyt wielka. Skala zainteresowań mego brata była od wczesnych lat bardzo wielka. Obdarzony doskonałą pamięcią, jako jedenastoletni chłopiec, rozczytywał się w „Iliadzie”. Rozmiłowany w literaturze i poezji, mnóstwo utworów znał na pamięć. Interesował się nawet teatrem. Kochał i odczuwał piękno przyrody. Natomiast najmniej interesował się polityką. Jako młody człowiek, przed wojną, sprawami politycznymi się nie zajmował. W czasie wojny, począwszy od 1939 roku, aż do końca, był czynny. O ile pamiętam, z rozmów z nim, rolę swoją w tym czasie traktował jako rolę żołnierza, którego obowiązkiem jest obrona Ojczyzny przed Niemcami. Walka ta, trwająca bez przerwy sześć lat, była niewątpliwie wyczerpująca do najwyższych granic. I czy nie w tym wyczerpaniu, ponad miarę, należy szukać początku późniejszych błędów? Widok mojego brata po wojnie napełniał mnie głęboką troską. Rozdrażniony i niecierpliwy, skryty, czynił wrażenie człowieka zupełnie wyczerpanego. Widywałam go w tym czasie rzadko, a przez kilka miesięcy wcale. Powiedziano mi, że się ukrywa. Odwiedził mnie dopiero po ujawnieniu. Był pogodny i szczęśliwy, układał plany spokojnej pracy. Nie jest zgodne z prawdą, że brat mój, po ujawnieniu, prowadził pracę konspiracyjną i ukrywał się. Od chwili ujawnienia, brat mój właśnie korzystał ze swobody. Zupełnie jawnie mieszkał pod Warszawą. Od czasu do czasu przyjeżdżał na wieś na wypoczynek, wolne chwile spędzał na plaży i na spacerach z dziećmi. W tym czasie też prowadził tak ruchliwy tryb życia, spotykał tak wielu ludzi, że mowy nie może być, ani o ukrywaniu się, ani o podejrzewaniu go o pracę konspiracyjną. Skarżył się tylko, że akcja rozładowywania podziemia napotyka na trudności, ale wierzył głęboko w pomyślny jej koniec. Dziwnym zrządzeniem losu, bratu memu nie danym jest skorzystać z przywileju ujawnienia, z którego skorzystało tak wielu ludzi. Nie moją rzeczą jest rozsądzać te sprawy. Jedno jest dla mnie pewne. Brat mój, mimo wszelkich zarzutów, skierowanych przeciwko niemu, należy do ludzi, którzy zdolni są czynić jeszcze wiele dobrego. Nawet okres przebywania w więzieniu, kiedy człowiek oderwany jest od bliskich, pozbawiony wolności, oddany swoim myślom, może w cierpieniu uzdrowić duchowo i wrócić do życia. Póki żyje, życie jest przed nim. Panie Prezydencie, rozumiem jak nieudolne są moje słowa, w przedstawieniu tego wszystkiego, co pragnęłabym przytoczyć na obronę mojego brata. Był dla mnie zawsze dobry i oddany; w ciężkich chwilach mojego życia dodawał mi otuchy i odwagi do przetrwania. Dzisiaj widok jego małych dzieci jest wstrząsający. Maleńkie dziewczynki, które nie są zdolne nawet zdać sobie sprawę, jak wielka groza zawisła nad ich głowami. Wierzę głęboko, że Pan Prezydent rozpatrzy moją gorącą, siostrzaną prośbę i uratuje życie mojego ukochanego, jedynego i tak nieszczęśliwego brata. Warszawa, dnia 16 listopada 1948 roku. Janina Szczepkowska.