List Aleksandra Głowackiego do Ewy Kurek z 2 listopada 1995 roku

Major magister Aleksander Głowacki, ulica Krzywoustego 27 mieszkania 18, 80–360 Gdańsk–Oliwa. Gdańsk–Oliwa, 2 listopada 1995 roku. Doktor Ewa Kurek, ulica Grzybowa 116, 20–492 Lublin. Ostatni list Pani nie tylko nie wyjaśnia żadnych kłamliwych stwierdzeń, którymi posłużyła się Pani w „Zaporczykach”, ale imputuje mi działania, których nie popełniłem – mówi o nowych, nikczemnych kłamstwach. Ad rem. Nigdy nie oczekiwałem, aby książka Pani prezentowała moje poglądy, ale była przynajmniej próbą przedstawienia obiektywnej prawdy o losach „Zapory” i jego żołnierzy, i bazowała na autentycznych faktach. Kto bezpośrednio lub pośrednio dyktował treści książki, dostrzeże każdy kto znał i obecnie zna środowisko „Zaporczyków”. Od mojej wersji wydarzeń roku 1947 nie odstępuję ani na krok, ponieważ wszystkie przedstawione przeze mnie wydarzenia są faktami autentycznymi – rzeczywiście istniały. Natomiast kłamstwem i bzdurą jest wersja zaprezentowana w książce, że „Zapora” najpierw zwrócił się do „Opala”, aby wyjednał mu spotkanie z władzami bezpieczeństwa dla omówienia spraw ujawnienia oddziału, że najpierw doszło do spotkania z władzami bezpieczeństwa w Bełżycach w szkole, że dopiero po tym spotkaniu w Bełżycach nastąpiło spotkanie z władzami bezpieczeństwa we wsi Kolonia Borowska u Bolesława Kamińskiego i tak dalej. Taką wersję może głosić osoba usiłująca ukryć obiektywną prawdę. A ta obiektywna prawda – powtórzę moją wypowiedź w wywiadzie ze mną – wyglądała, jak następuje. O podjęcie rozmów, w sprawie ujawnienia oddziałów, zwrócił się do nas Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, pismem, doręczonym nam przez „Opala”, w lutym 1947 roku. Po przeanalizowaniu tej propozycji, zgodziliśmy się, „Zapora” i ja, na podjęcie takich rozmów, i wyznaczyliśmy czas i miejsce spotkania – u Bolesława Kamińskiego, we wsi Kolonia Borowska. Do rozmów jednak nie doszło, ponieważ zamiast komisji władz bezpieczeństwa na miejsce spotkania „przybył” oddział Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, z całkiem innymi zamiarami. Doszło do starcia, ale udało nam się wycofać bez strat. Oburzeni takim biegiem wypadków, zdecydowaliśmy się z „Zaporą” napisać władzom bezpieczeństwa, co o ich postępowaniu myślimy. Dobierając odpowiednio mocnych słów, napisałem to pismo. Zostało ono doręczone „Opalowi”, do przekazania adresatom. W niedługim czasie „Opal” znów doręczył nam pismo z Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, w którym przepraszano nas usilnie za zaszłe wydarzenia i proszono o wyznaczenie czasu i miejsca następnego spotkania, na które zamierzano przybyć z pełnomocnikiem ministra do spraw bezpieczeństwa publicznego. Po namyśle i trudnych dyskusjach, wyznaczyliśmy czas i miejsce następnego spotkania z komisją władz bezpieczeństwa. Odpowiednie pismo doręczyliśmy znów „Opalowi”. Tym razem doszło do spotkania i rozmów z komisją władz bezpieczeństwa, w domu Bolesława Kamińskiego. Zanim doszło do spotkania i rozmów z władzami bezpieczeństwa w Bełżycach, w szkole, miały miejsce trzy inne spotkania – drugie w kolejności, w Krężnicy Jarej, w którym nie brałem udziału, ponieważ, niezwłocznie po rozmowach u Bolesława Kamińskiego, wyjechałem skontaktować się ze „Stefanem” – Inspektorem Inspektoratu Lubelskiego „Wolności i Niezawisłości”, trzecie, w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, w którym władze bezpieczeństwa reprezentowała komisja, złożona z przedstawicieli Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a stronę naszą, ja, oraz „Zawada” i Bachus, czwarte, w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, w którym brałem udział ze „Stefanem”, a ze strony władz bezpieczeństwa – szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, pułkownik Piątkowski, i szef sztabu Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, podpułkownik Hański. Było to znamienne spotkanie, ze względu na reakcję naszych rozmówców na niektóre nasze wypowiedzi. Pułkownik Piątkowski, usłyszawszy nazwiska więzionych, od zwolnienia których warunkujemy rozpoczęcie ujawniania, nieomal wykrzyknął: „Przecież to wszystko kaesy!” (kary śmierci), a podpułkownik Hański, po stwierdzeniu „Stefana”, że przeprowadzone niedawno wybory do sejmu zostały sfałszowane, zawołał: „Ostatnie wybory to vox populi!”. Przedstawiłem fakty autentyczne, a nie moje poglądy, jak to usiłuje Pani nazywać. Powoływanie się na inne informacje, otrzymane od „Mikołaja” i „Tęczy”, którzy nie uczestniczyli w tych wydarzeniach bezpośrednio, oraz na inne dowody – rzekomo archiwalne – ośmiesza Panią, a prezentowanie wersji „Opala”, który w owym czasie nie należał do żadnej struktury „Wolności i Niezawisłości”, lecz wykonywał zlecenia, o których wspomniałem wyżej, świadczy o Pani morale i braku odpowiedzialności za słowo pisane. Na taką samą ocenę zasługuje Pani fundatorka. Ta bzdurna wersja o zabiegach „Zapory” dla nawiązania rozmów z bezpieką w sprawie ujawniania, kompromituje przecież „Zaporę”, a on tego nie robił. Ja o tym wiem najlepiej, ponieważ przeżywałem z nim ten trudny okres. Kłamstw, graniczących niejednokrotnie z głupotą, jest w książce więcej. Wymienię niektóre, zahaczające o moją osobę. Kłamstwem jest, że „Zapora”, po opuszczeniu stogu słomy, udał się do ambasady amerykańskiej w Pradze czeskiej, aby ratować nas, aresztowanych, ponieważ skończyłoby się to dla niego w owym czasie tragicznie. Z relacji „Zapory” natomiast, wiem, że, po wyjściu ze stogu, zawrócił, wraz z „Georgem”, w kierunku Polski, że na dworcu kolejowym w Pradze czeskiej zmieszali się z gromadą repatriantów polskich, oczekujących na odjazd ich pociągu w dalszą drogę do Polski, i wraz z nimi powrócili do kraju. Kłamstwem jest, że „Kazek”, „Jadzinek” i ja zostaliśmy uwolnieni z więzienia w Pradze czeskiej na skutek interwencji „Opala” u Kiernika, który rzekomo wystąpił do rządu czeskiego o zwolnienie nas – polskich partyzantów, przedzierających się z bronią w ręku na Zachód. Czeska służba bezpieczeństwa stale szukała dowodów, że prowadziliśmy taką właśnie grupę. W tym celu na moją celę wsadzano coraz to nowego szpicla, aby zdobyć odpowiednie dane. Przesłuchiwano mnie nawet w informacji wojskowej i wreszcie chyba dano wiarę naszej obronie, ponieważ na rozprawie sądowej zostaliśmy skazani za nielegalne przekroczenie niemiecko–czeskiej granicy. Wracając z terenu Niemiec do kraju, pod eskortą, zostaliśmy dowiezieni do granicy polskiej w Cieszynie, gdzie przejęła nas Polska Straż Graniczna, a nie N.K.W.D., który o to usilnie zabiegał. Spod eskorty Straży Granicznej uciekliśmy w Katowicach. Kłamliwe jest w książce stwierdzenie, że po otrzymaniu awansu na kapitana zostałem skierowany do drugiej kompanii, ponieważ w owym czasie zostałem wyznaczony na dowódcę drugiej kompanii, do której jednocześnie zostali włączeni następujący oficerowie: porucznik „Jagoda”, podporucznik „Wrzos”, podporucznik c.w. „Duch”, podporucznik „Jerzy”, wraz ze swoim zastępcą, którego pseudonimu w tej chwili nie pamiętam. Stwierdzenie Pani, w ostatnim liście, w zdaniu: „Tak, jak nikt inny nie potwierdził Pańskiej informacji o rzekomym głębokim alkoholizmie »Zapory«, graniczącym z niepoczytalnością, oraz o jego narkomanii” – jest wręcz karygodnym pomówieniem. Gdzie i kiedy przekazałem Pani taką informację? Jak Pani śmie imputować mi taką niegodziwość? Przecież od Pani fundatorki, która przez lata całe nieustająco nawiedzała nas, po jednym z jej wyjazdów w Lubelskie, dowiedzieliśmy się, że „Opal” właśnie rozpowszechnia takie opinie o „Zaporze”, że Krysia Nagnajewicz, kiedy „Opal” odwiedził ją, powiedziała mu: „Dlaczego opowiadasz takie historie o »Zaporze«?”, na co „Opal” rzekomo tylko się uśmiechnął. Słuchając tych opowieści pani Izy, żona moja i ja byliśmy oburzeni. Aż nagle Pani pozwala sobie kreowanie tych opinii przypisać w ostatnim liście mnie, a w „Zaporczykach” – lubelskiej górze „Wolności i Niezawisłości”. Szefa tej góry „Wolności i Niezawisłości” pozwoliła sobie Pani nawet od razu ocenić, według z wielkim cynizmem dobranej skali. Miałem okazję poznać ówczesną Komendę Okręgu „Wolności i Niezawisłości” w Lublinie – postawy moralne i patriotyczne jej członków. Piętnując teraz wszystkie kłamstwa i niegodziwości, zaprezentowane w „Zaporczykach” i w ostatnim liście, śmiem stwierdzić, że właściwych twórców tych nikczemności uplasować trzeba znacznie poniżej pięt szefa i poszczególnych członków Komendy ówczesnego Okręgu „Wolności i Niezawisłości” w Lublinie. Artykuł Pani w „Nowym Dzienniku” jeszcze nie przestał mnie oburzać. Pozostawiam jednak tę pozycję naszych rozliczeń na później. Na razie oświadczam tylko, że nie miała Pani prawa, bez mojej wiedzy i zgody, publikować fragmentów mojego życiorysu. Proszę sobie znaleźć inne źródło wierszówek, a opinia Pani, czy „tamten artykuł” był na wyrost, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Moja postawa, w różnych okresach mojego życia, była już wielokrotnie oceniania – wiarygodnie i obiektywnie. Pani takimi zdolnościami w „Zaporczykach” i w ostatnim liście nie błysnęła, więc proszę mnie pozostawić w spokoju. W sprawie tego artykułu chyba sam się do Pani jeszcze zwrócę. Jeżeli – zdaniem Pani – w tomie źródeł tzw. „opracowania naukowego”, przygotowywanego obecnie przez Panią, będę mógł sprawdzić podstawy źródłowe tego, co napisała Pani w „Zaporczykach”, to znaczy, że te podstawy źródłowe nie będą żadnymi prawdami obiektywnymi, a kłamstwami i niegodziwościami, które właśnie piętnuję. Czy, poszukując rzeczywiście prawdy obiektywnej, nie należało skonfrontować na żywo przynajmniej niektórych wypowiedzi? Jest więc o co kruszyć kopie. Pani tzw. „opracowanie naukowe”, posługujące się kłamliwą apoteozą i paszkwilem, nie przybliży czytelnikowi prawdy o losach „Zapory” i „Zaporczyków”. Nie chcę, w jakikolwiek bądź sposób, stwarzać nawet pozorów, że akceptuję wszystko to, co Pani napisała w „Zaporczykach”, i w tomie źródeł tzw. „opracowania naukowego”, dlatego żądam natychmiastowego zwrotu otrzymanych ode mnie materiałów (wersji z moim rękopisem), aby ewentualnie nie stały się przedmiotem jakichś manipulacji. Z tych też względów nie będę uczestniczył z Panią w filmie telewizyjnym „Bitwa pod Krężnicą Okrągłą”. Na temat, wprowadzonego przez Panią w „Zaporczykach”, wątku rzekomego uchylania się pułkownika „Drugaka” od wydania „Zaporze” rozkazu ujawnienia się, już się wypowiedziałem w liście do pani Izy, będącym moją pierwszą reakcją na kłamstwa i niegodziwości zamieszczone w tej książce. Obecnie powtarzam z całym naciskiem – nie było takiego problemu. Ani w dyskusjach między nami dwoma, „Zaporą” i mną, ani w rozmowach ze „Stefanem” i „Drugakiem”, ani też w toku wszystkich pertraktacji z władzami bezpieczeństwa, nikt nie podnosił sprawy braku takiego rozkazu i nie domagał się wydania takowego. „Stefan” – Inspektor Lubelskiego Inspektoratu „Wolności i Niezawisłości”, powiadomiony przeze mnie o naszym pierwszym spotkaniu z komisją władz bezpieczeństwa, przybył niezwłocznie do nas w teren, i pod wsią Grądy, przed frontem kilkudziesięciu naszych żołnierzy, oznajmił nam, że zarówno Komenda Główna, jak i Komenda Okręgu „Wolności i Niezawisłości” w Lublinie, aprobują fakt podjęcia przez nas – „Zaporę” i mnie – rozmów z władzami bezpieczeństwa, i nakazują przygotowanie oddziałów naszego zgrupowania do ujawnienia. Nigdy nie istniał dla „Zapory”, i dla nas wszystkich, problem braku rozkazu do ujawnienia. Inne, głębszej natury przyczyny, o charakterze politycznym, społecznym, czy wręcz ludzkim, determinowały nasze postępowanie. Problemem było jak zabezpieczyć przyszłość ujawniających się i ewentualnie nieujawnionych żołnierzy, wyciągnięcie z więzień żołnierzy i osób cywilnych, wspierających naszą działalność, i tym podobne. Totalną bzdurą, i historią wręcz groteskową, jest opowieść, zamieszczona przez Panią w „Zaporczykach”, że pułkownik Tataj, szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, widząc rzekomo ociąganie się „Drugaka” z wydaniem „Zaporze” rozkazu ujawnienia się, zapragnął pomówić z „Zaporą” i zwrócił się do „Opala” o załatwienie spotkania z „Zaporą”. „Opal” oczywiście sprawę załatwił, przywiózł bezpiecznie, bez świadków, pułkownika Tataja do domu pana Anasiewicza we wsi Książ, gdzie oczekiwał go już „Zapora”. Przy suto zastawionym stole, nawiązuje się szybko wręcz konfidencjonalna rozmowa, w toku której „Zapora” daje nawet wyraźnie do zrozumienia, że zamierza opuścić kraj, na co Tataj, z przymrużeniem oczu, kiwa głową. Po prostu sielanka. Pani informator popełnił jednak dość istotny błąd, ponieważ uczestniczący w spotkaniu za jedyną przeszkodę, stojącą na drodze do ujawnienia „Zapory”, widzą fakt wygaśnięcia ustawy o amnestii, podczas, gdy pułkownik Tataj, zaraz po objęciu stanowiska szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, powiadomił nas, pułkownika „Drugaka” i mnie, że posiada pełnomocnictwo do stosowania ustawy o amnestii nadal, w odniesieniu do wszystkich zgłaszających się do ujawnienia żołnierzy i działaczy podziemia. Pani informator nie mógł jednak o tym wiedzieć. Jeżeli to spotkanie miało rzeczywiście miejsce, to kogo reprezentował tam „Opal”? Ja wiem, że nie „Drugaka” i nie „Stefana”. Stwierdzam też stanowczo, że nie istniał powód, dla którego rzekomo to spotkanie zostało zorganizowane. Kto Pani namalował ówczesny obraz rzeczywistości? Ja, znanego mnie obrazu tej rzeczywistości, zmieniać nie zamierzam. Rozdziały „Zaporczyków”, w których przedstawia Pani tzw. „lubelską górę »Wolności i Niezawisłości«”, są tak oszczercze, że zasługują tylko na miano paszkwili. Usiłowałem już piętnować sposób, w jaki potraktowała Pani Komendanta Lubelskiego Okręgu „Wolności i Niezawisłości” – pułkownika Wilhelma Szczepankiewicza pseudonim „Drugak” i innych członków Komendy tego Okręgu. Jeszcze bardziej szokujący i rozmijający się z prawdą jest sposób zaprezentowania Inspektora Lubelskiego Inspektoratu „Wolności i Niezawisłości” – Władysława Nowickiego pseudonim „Stefan”, w trakcie rzekomej jego pierwszej wizyty u „Zapory”, w listopadzie 1946 roku, której dokładny termin „zgrała” sobie Pani z dniem powrotu „Opala” z więzienia. Wszystko, co Pani tam wypisała, jest kłamstwem i piekielną złośliwością, godzącą nawet w dobre imię gospodarza, przyjmującego „Stefana” – w „Zaporę”. Wizytującego nas „Stefana”, w miesiącach listopad i grudzień 1946 roku, przyjmowaliśmy chyba pięciokrotnie. W zależności od sytuacji trafiał on na mnie albo na „Zaporę”, albo na nas dwóch. Przybywając po raz pierwszy, trafił na mnie we wsi Radlin. Pamiętam, że „Opal” wrócił z więzienia zupełnie innego dnia, bowiem odwiedziliśmy go wtedy z „Zaporą”, w jego rodzinnym domu, we wsi Kolonia Borowska. Wydaje mi się, że po raz pierwszy „Opal” zobaczył „Stefana” dopiero w 1947 roku, na spotkaniu z komisją władz bezpieczeństwa w Bełżycach, w budynku szkolnym. Zarówno my dwaj – „Zapora” i ja – jak i nasi żołnierze, przyjmowaliśmy zawsze „Stefana” z szacunkiem, należnym naszemu przełożonemu. Stanowiliśmy przecież organizację wojskową. Byliśmy oficerami. Absurdalny i bardzo niskiego lotu jest Pani pomysł z tą wszą, którą „Żbik” zamierza osadzić na kołnierzu futra „Stefana”, a włożenie w usta „Opala” słówka „fircyk”, dla określenia Inspektora Lubelskiego Inspektoratu „Wolności i Niezawisłości”, jest inwektywą, wołającą o pomstę do nieba. Ten sam „Opal”, w innym miejscu książki, wykonuje zlecenie szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, przywozi go – po cichu – na spotkanie z nieujawnionym jeszcze „Zaporą”, do domu pana Anasiewicza na Książu – dla jakiego celu? Coś się tu nie zgadza u Pani. „Stefan”, za kontakty z nieujawnionymi, został skazany na karę śmierci – podwójnie. Czyżby Pani o tym zapomniała? Wracając do przerwanego wątku, stwierdzam, że „Stefan” przybywał na spotkania z nami bardzo dyskretnie, przeważnie piechotą, od odległych nieraz o wiele kilometrów przystanków autobusowych, czy też pociągów. Bywał skromnie ubrany – nie w futrze i kapeluszu, jak to Pani usiłowała go stroić, lecz w kurtce, w butach z cholewami i czapce – tak, jak mężczyźni na wsi, o tej porze roku, zwykli się byli ubierać. Nigdy nie prosił o podwodę. Śmiem twierdzić, że wielu naszych partyzantów prezentowało się dostatniej, w swoich kożuszkach, albo, jak w sekcji „Żbika”, w kombinezonach, podbitych barankiem. Całkowicie nieuzasadnione są też insynuacje, dostrzegalne w tej części książki, jakoby „Stefan”, przybywając na spotkania z nami, nie zachowywał koniecznych środków ostrożności, ponieważ zeznał przecież, że, do czerwca 1947 roku, spotykał się z ludźmi z konspiracji za wiedzą władz Urzędu Bezpieczeństwa. Zacytowane, na stronie 374, zeznanie „Stefana”, na rozprawie głównej, w dniach 3–15 listopada 1948 roku, nie może uzasadniać takich insynuacji, ze względów następujących. Wyróżniony w zeznaniu pierwszy okres na spotkania z ludźmi z organizacji nie mógł trwać od 25 stycznia 1945 roku do końca czerwca 1947 roku, ponieważ Władysław Nowicki objął stanowisko Inspektora Lubelskiego Inspektoratu „Wolności i Niezawisłości” dopiero w listopadzie 1946 roku. Treść zeznania nie budziłaby żadnych wątpliwości, gdyby zamiast zapisu „… po 25 stycznia 1945 roku …”, istniał w nim zapis „… po 25 stycznia 1947 roku …”. Wtedy odzwierciedlałoby to prawdę, ponieważ „Stefan”, po 25 stycznia 1947 roku, najpierw w Warszawie i w Lublinie, a następnie w różnych miejscowościach województwa lubelskiego, spotykał się z ludźmi z organizacji, w sprawach ujawniania, za wiedzą władz Urzędu Bezpieczeństwa. Nie mając protokołu z rozprawy, nie mogę stwierdzić, czy daty, wymienione w cytowanym zeznaniu, zostały zmienione. Niezależnie jednak od rzeczywistej treści zeznania, stwierdzam, że wszystkie nasze kontakty ze „Stefanem”, do czasu rozpoczęcia rozmów w sprawie ujawniania, były w pełni zakonspirowane i nigdy, w żadnym stopniu, nie odczuliśmy, że władze bezpieczeństwa posiadały o nich jakąkolwiek bądź informację. Kiedy w grudniu 1946 roku Urząd Bezpieczeństwa założył, w mieszkaniu „Stefana” w Lublinie, przy ulicy Peowiaków, kocioł, i wracający do domu „Stefan”, ostrzeżony już za bramą domu, zdołał uniknąć aresztowania, nie spoczął, tylko różnymi środkami lokomocji, a głównie piechotą, dotarł do wsi Grabówki, odległej od Lublina o około 40 kilometrów, gdzie kwaterowałem z oddziałem, aby mnie ostrzec, że w trakcie rewizji w jego domu mogły wpaść w ręce Urzędu Bezpieczeństwa hasła na skrzynkę kontaktową z nami, u Jana Mazura we wsi Radlin. To był bardzo znamienny rys postawy „Stefana”. Kłamstw i niegodziwości, o losach „Zapory” i o „Zaporczykach”, publikować nie wolno – także tych, których nie wymieniłem jeszcze. Aleksander Głowacki. Do wiadomości otrzymują: 1) Stowarzyszenie Żołnierzy Armii Krajowej–„Wolności i Niezawisłości” Cichociemnego Majora Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora” – Zarząd Główny, ulica 1000–lecia 7, 24–200 Bełżyce, 2) Środowisko Żołnierzy Armii Krajowej–„Wolności i Niezawisłości” „Zaporczycy”, przy Zarządzie Obszaru Wschodniego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, ulica Spokojna 9, 20–900 Lublin, 3) dyrektor Marek Sadren – przewodniczący Koła Przedsiębiorców Stronnictwa Pracy w Warszawie, ulica Jasna 8 mieszkania 27, 00–013 Warszawa, 4) Pani Krystyna Frąszczakowa – siostrzenica „Zapory”, ulica Krasickiego 10 mieszkania 6, 39–400 Tarnobrzeg, 5) Katolicki Uniwersytet Lubelski w Lublinie – Zakład Historii, Aleje Racławickie 14, 6) Maria Nowicka, 7) Ojciec Przeor Kościoła Parafialnego w Tarnobrzegu, 8) magister Piotr Stanisław Kononowicz.