List Jana Szelęgiewicza do Tadeusza Kuncewicza z 27 kwietnia 1987 roku

Jan Szelęgiewicz, ulica Kaprysowa 1/24, 20–838 Lublin, telefon: 71–20–39. Lublin, 27 kwietnia 1987 roku. Wielce Szanowny Pan Tadeusz Kuncewicz „Podkowa”. Panie Komendancie, ucieszyła mnie informacja od mego zięcia, z którym rozmawiał Pan po pogrzebie „Wira”, że nie sprawię Panu przykrości, pisząc ten list, z bardzo serdeczną prośbą, jeśli czas Panu pozwoli, na choćby kilka słów odpowiedzi, nim będę się mógł z Panem spotkać. Prośba moja dotyczy żołnierza Armii Krajowej, cichociemnego Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, który w pierwszej połowie października 1943 roku stanął pod Pana rozkazami, na ziemi zamojsko–biłgorajskiej, do walki z okupantem niemieckim. Hieronim Dekutowski miał wówczas 25 lat i, mimo tak młodego wieku, Pan, ufając mu, powierzył mu dowództwo plutonu złożonego z doświadczonych żołnierzy, w okresie od października 1943 do stycznia 1944 roku, tj. do czasu, gdy powierzono mu nowe zadanie na terenie Inspektoratu Lublin–Puławy, po tragicznej śmierci cichociemnych, Jana Poznańskiego i Stanisława Jagielskiego. Hieronim w 1943 roku miał już zaprawę: osiem lat pracy w harcerstwie w gimnazjum w Tarnobrzegu i czteroletni okres służby wojskowej, w tym krótką kampanię w Polsce jako ochotnik, Kampanię Francuską w batalionach szturmowych, służbę w Armii Polskiej w Anglii i przeszkolenie w dywersji. Z okresu pobytu w Pana garnizonie, mam osobistą relację „Zapory”, spisaną w tak prostych słowach: „Pobyt w obozie »Podkowy« był dla mnie ogromnym przeżyciem żołnierza. Ten okres mobilizował mnie do walki na śmierć i życie z wrogiem”. W tym krótkim liście, pisanym w szpitalu, pragnę poinformować Pana, że od 1944 roku gromadzę każdy proch informacji o żołnierzach Kedywu Okręgu Lublin Armii Krajowej, i mam już liczny materiał, w tym około dwustu unikalnych fotografii, a nawet pięć z Pana garnizonu, dotąd nigdzie niepublikowanych. Mam bezcenne pamiątki historyczne o walce, śmierci, kaźniach i zbrodniach popełnionych na żołnierzach Armii Krajowej, a te najbardziej bolesne to zdrady nawet oficerów Armii Krajowej. Celem moim jest przekazanie ich historii polskiej młodzieży, bo być może, gdy nadejdzie okres zagrożenia, ona będzie musiała stanąć w obronie Polski, tak, jak Pan to czynił w latach wojny. Wyjaśniam jednocześnie, że jestem niemal bratem Hieronima, mimo iż był on bratem mojej mamy, ale w rodzinie był najmłodszy. Tak, że w okresie dzieciństwa, nauki, cały czas, do 1939 roku, spędzaliśmy razem, pod jednym dachem, na jednym podwórku, gdyż dzieliło nas tylko sześć lat. Znam najbardziej tajemne losy jego życia – nawet to, że jako czternastoletni harcerz ćwiczył strzelanie z pistoletu wojskowego „Stayer”, kaliber 12 mm, który był pamiątką po jego bracie, Józefie Dekutowskim, który jako oficer Wojska Polskiego umarł w szpitalu w Baranowiczach w 1922 roku, po kampanii 1920 roku. Mam dla Pana kilka cennych fotografii, które przekażę osobiście. Zanim się spotkamy, na Pana łaskawe życzenie, bardzo gorąco proszę o skreślenie kilku zdań o „Zaporze”, takim, jakiego Pan znał. Tak bardzo pragnę, by w monografii o żołnierzach Kedywu, pozostało Pana słowo, o tych, których Pan znał osobiście, chociaż tak krótko. Czas tak nieubłaganie ucieka, a z nim odchodzą żołnierze, którzy oddali najpiękniejsze lata walce o życie Narodu – i tą pamięć tak bardzo pragnę, w swojej skromnej pracy, przekazać przyszłości. Na zakończenie wspomnę tylko, że byłem ciężko ranny (przestrzał lewego płuca, z lekkim uszkodzeniem serca, przestrzał wątroby i sześciomiesięczny pobyt w łóżku). Te pamiątki odczuwam do dziś i często muszę przebywać w klinikach. Ale tak radośnie spotkałbym się z Panem w Warszawie i Panu również przekazałbym informacje o ogromnej wadze dawnych lat oraz posłuchał choćby kilku słów Pana. Załączam najlepsze pozdrowienia. Jan Szelęgiewicz.