Wywiad Witolda Gadomskiego z Władysławem Nowickim

Witold Gadomski: Panie mecenasie, podczas obrad „Okrągłego Stołu” krytykował Pan przyjętą ordynację wyborczą, stwierdzając, że jest niedemokratyczna. Dlaczego zatem zdecydował się Pan na udział w wyborach?

Władysław Nowicki: Ordynacja, zwłaszcza w wyborach do Sejmu, jest niedemokratyczna, ponieważ 65% mandatów przeznaczone będzie dla kandydatów rządzącej koalicji. Ale również w pozostałym obszarze 35% zgłaszanie kandydatów jest niedemokratyczne. To w czasie obrad krytykowałem. Sądzę jednak, że nie można dopuścić do tego, by przyszli opozycyjni posłowie zostali mianowani, dlatego staję do wyboru jako kandydat chrześcijańsko–demokratycznego klubu i o mandat będę walczył z innymi kandydatami, także nominowanymi przez Komitet Obywatelski. Byłoby dobrze, by przyszły Sejm był pluralistyczny, by zasiadali w nim ludzie o różnych orientacjach i o dużym doświadczeniu politycznym. Sądzę, że takie doświadczenie posiadam.

Witold Gadomski: Jest Pan jednym z nielicznych żyjących w kraju działaczy Stronnictwa Pracy, chrześcijańsko–demokratycznej partii, która w latach 1945–1946 działała legalnie. Kiedy związał się Pan z ruchem chrześcijańsko–demokratycznym?

Władysław Nowicki: Po wojnie byłem wojewódzkim wiceprezesem Stronnictwa w Lublinie. Już po jego zawieszeniu, zmarł wojewódzki prezes, profesor Henryk Dembiński, i niejako automatycznie wszedłem na jego miejsce. Do Stronnictwa trafiłem, jak wielu innych, przez „Unię”, która była jednym z ważnych członków ruchu chrześcijańsko–demokratycznego w okresie wojny. Zawsze miałem sympatię do idei chrześcijańsko–demokratycznej. Przed wojną jednak nie prowadziłem działalności politycznej, choć byłem działaczem społecznym. Moja obecność w „Unii” i w Stronnictwie Pracy zaczęła się w okresie okupacji.

Witold Gadomski: Działał też Pan w podziemiu wojskowym?

Władysław Nowicki: Tak, w okresie okupacji byłem zawodowym konspiratorem. Oficjalna moja praca, oficjalne moje życie były tylko przykrywką dla działalności podziemnej. Od powrotu z Litwy w 1941 roku byłem żołnierzem Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Z ramienia Delegatury Rządu Rzeczypospolitej kilkakrotnie jeździłem do Lwowa, na rozmowy z metropolitą Szeptyckim. Jak już powiedziałem, działałem też politycznie w „Unii”, która ideowo była mi najbliższa. Po wojnie w Lubelskiem liczebność Stronnictwa Pracy była duża, byliśmy znaczną siłą polityczną.

Witold Gadomski: Czy uważał Pan wtedy, że możliwy będzie, mimo komunistycznej władzy, pluralizm polityczny w Polsce?

Władysław Nowicki: Uważałem, że trzeba próbować. Władzy komunistycznej nie akceptowałem, natomiast przyjąłem jej istnienie jako fakt. Również i teraz to, że działam politycznie i społecznie nie oznacza, że ta władza mi się podoba. Oznacza tylko, że działam w ramach przepisów prawnych, będąc członkiem opozycji politycznej. Rząd może się społeczeństwu nie podobać, ale rząd jest faktem, z którym się trzeba liczyć. Społeczeństwo też się może rządowi nie podobać, ale ono też jest faktem, z którym musi się liczyć rząd. I obie strony muszą szukać punktów stycznych. Zawsze zaś wzywałem do tego, by liczyć się z faktami.

Witold Gadomski: Przyczyną Pana aresztowania nie była jednak działalność w Stronnictwie Pracy.

Władysław Nowicki: Aresztowano mnie za działalność w „Wolności i Niezawisłości”. Trafiłem do „Wolności i Niezawisłości”, gdyż uznałem konieczność ujęcia w karby organizacyjne ludzi, którzy ukrywali się w terenie, ludzi, którzy tworzyli grupy samoobrony. Głównym motywem powojennej konspiracji, kończącej się często walką zbrojną, nie była bowiem chęć agresywnego działania przeciwko władzy, tylko samoobrona. Trzeba ją było ująć w organizacyjne normy, gdyż ludzie uzbrojeni, a nie poddani rygorom organizacji, łatwo ześlizgują się na złą drogę. Są to sprawy doskonale znane każdemu konspiratorowi.

Witold Gadomski: Jaką funkcję w „Wolności i Niezawisłości” Pan pełnił?

Władysław Nowicki: Miałem dość wysokie stanowisko Inspektora Inspektoratu Lubelskiego. Podlegały mi politycznie oddziały „Zapory”, najbardziej aktywna partyzantka województwa lubelskiego. Partyzantka ta miała bardzo wysokie walory wojskowe i moralne. Bardzo wysoki poziom moralny prezentował sam „Zapora”. Zaangażowałem się w Wolności i Niezawisłości po to, by ta partyzantka miała odpowiednie formy organizacyjne i polityczne. Później, w 1947 roku, przeprowadziłem ujawnienie większości oddziałów. Wszyscy rozumieli, że dalszy opór zbrojny jest dla narodu tragiczny. Część ludzi nie ujawniła się, nie ufając zapewnieniom władz bezpieczeństwa, co, jak się wkrótce okazało, było najzupełniej uzasadnione. Grupa działaczy nie ujawnionych postanowiła udać się na emigrację. Ja się ujawniłem, ale uważałem za swój obowiązek iść wraz z nimi. Zostałem aresztowany i mimo amnestii czterokrotnie skazany na karę śmierci. Tylko dzięki szczególnemu zbiegowi okoliczności uniknąłem śmierci. Moja rodzina miała koneksje z rodziną Dzierżyńskich. Ułaskawiono mnie zaś dzięki interwencji Aldony, rodzonej siostry Feliksa Dzierżyńskiego, z którą łączyły mnie i moją żonę bardzo bliskie i serdeczne więzy przyjaźni. Siedziałem, z dożywotnim wyrokiem, do roku 1956. W roku 1957 zostałem całkowicie zrehabilitowany. Zrehabilitowano też dwóch moich towarzyszy broni, którzy zostali straceni. Z tych wyroków wynika, że pięciu dalszych oskarżonych w naszej sprawie powinno było zostać ułaskawionymi, w oparciu o przepisy amnestii 1947 roku, i wykonanie na nich wyroków śmierci było zabójstwem sądowym.

Witold Gadomski: Długoletni Pana pobyt w więzieniu był zapewne ważnym doświadczeniem, przydatnym w przyszłej pracy adwokata.

Władysław Nowicki: Tak, oczywiście. Od tego czasu powstało we mnie głębokie przekonanie, że każdy prokurator, sędzia i adwokat powinien przez pewien czas siedzieć w więzieniu, i to tak, by władze więzienne nie orientowały się, że odbywa tam aplikację. To dopiero pozwoliłoby mu realnie patrzeć na pewne rzeczy. Do pracy adwokata przygotowywałem się jeszcze przed wojną. Studia skończyłem w roku 1935, później pracowałem w ministerstwie, byłem aplikantem adwokackim, a więc członkiem adwokatury. Moje zainteresowania szły w kierunku prawa karnego i mogę powiedzieć, że moje doświadczenia, prawne i polityczne, po wyjściu z więzienia, były bardzo poważne. Zdałem więc egzamin adwokacki i rozpocząłem praktykę, poświęcając się przede wszystkim prawu karnemu i procesom politycznym. Zachęcały mnie do tego dwie rzeczy. Po pierwsze w więzieniu pozostało wielu moich towarzyszy, którym trzeba było pomóc i którzy na moją pomoc liczyli. Więzy więzienne są bardzo silne. Po drugie fakt, że władze mnie zrehabilitowały, uczciwie przyznając się do sądowego błędu, stwarzał nakaz moralny walki o tych, którzy nadal byli pozbawieni wolności.

Witold Gadomski: W jakich sprawach politycznych był Pan obrońcą?

Władysław Nowicki: Przede wszystkim zajmowałem się ludźmi odbywającymi jeszcze karę. Starałem się o ich warunkowe zwolnienie, o rewizje nadzwyczajne, o ułaskawienie i tak dalej. Broniłem też ludzi, z którymi nie byłem wcześniej w więzieniu związany. Od początku broniłem Świadków Jehowy. Broniłem w ważnym procesie grodzieńskiej grupy Armii Krajowej. Walczyła ona poza granicami Polski, później, w 1946 roku, przeszła granicę, po intensywnych walkach z oddziałami sowieckimi na Grodzieńszczyźnie. Obrońcy wykazali sądowi, że oskarżeni są z punktu widzenia prawa – przepisów amnestii z 1956 roku – repatriantami i nie mogą być skazani w związku ze swoją działalnością zagranicą. Broniłem w procesie Niny Karsow, broniłem głośnego satyryka Szpotańskiego, który bardzo rozgniewał Gomułkę swymi złośliwymi dowcipami. Broniłem też w procesie Ruchu, w którym głównym oskarżonym był Andrzej Czuma, a jednym z oskarżonych Marian Gołębiowski – szef sztabu Okręgu Armii Krajowej i Wolności i Niezawisłości. W latach 70–tych broniłem w wielu procesach radomskich, a w okresie stanu wojennego w procesach „Solidarności”.

Witold Gadomski: Broniąc w tylu procesach politycznych, miał Pan zapewne możliwość poznania większości głośnych dziś działaczy opozycyjnych.

Władysław Nowicki: Tak, poznałem całe środowisko korowskie. Komitet Obrony Robotników bronił robotników, i ci ludzie byli i pozostali mi bliscy, nawet jeżeli później dochodziło miedzy nami do nieporozumień. Dziś są mi oni bliżsi niż ja im. Może po prostu mam lepszą pamięć…

Witold Gadomski: Procesy radomskie były chyba największym, w tamtym okresie, politycznym sukcesem adwokatury?

Władysław Nowicki: Tak, udało nam się wykazać bezprawie tych procesów i skłonić władze do amnestii. Wykazaliśmy wyjątkowo drastyczne akty bezprawia, popełniane przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, na które prokuratura była całkowicie ślepa, ślepa w sposób stanowiący przestępstwo.

Witold Gadomski: Jako najgłośniejszy obrońca w procesach politycznych, stał się Pan, niejako automatycznie, doradcą „Solidarności”. Kiedy po raz pierwszy spotkał się Pan z Lechem Wałęsą?

Władysław Nowicki: Wałęsę znałem jeszcze przed Sierpniem’80. Poznałem go, jadąc na proces do Słupska. Później, w okresie Sierpnia, byłem już ekspertem strajkujących. W moim domu opracowaliśmy pierwszy status „Solidarności”. Byłem w stoczni przy podpisywaniu porozumienia, a później stałem się jednym z bliskich doradców Wałęsy. Różniły nas czasem poglądy polityczne, ale zawsze uważałem, że jest on cenną wartością dla Polski. Od stanu wojennego walczyłem o powrót Wałęsy do życia publicznego. Niektórzy przedstawiciele władz mieli o to do mnie pretensję, na co odpowiedziałem im w sposób stanowczy, który, niestety, nie nadaje się do zacytowania.

Witold Gadomski: Czy w środowisku doradców „Solidarności” rysował się jakiś zasadniczy podział?

Władysław Nowicki: Dochodziło do różnych konfliktów, co było oczywiste. „Solidarność” była pierwszym w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ruchem demokratycznym, ze wszystkimi zaletami i wadami. Dzisiejsza „Solidarność” daleka jest od takiej demokracji, jaką miała wtedy.

Witold Gadomski: Wielu opozycyjnych działaczy miało i chyba ma do dziś do Pana pretensje w związku z wejściem do Rady Konsultacyjnej przy przewodniczącym Rady Państwa. Czy nie uważa Pan swego w niej udziału za błąd?

Władysław Nowicki: Nie. Uważałem, że jeżeli mówi się o porozumieniu, to nie można z góry odrzucać propozycji dialogu. Zresztą wchodząc do Rady Konsultacyjnej, mogłem z niej w każdej chwili wyjść, gdybym uznał, że nie spełnia ona swego zadania. Muszę powiedzieć, że Rada Konsultacyjna była jedyną instytucją, w której konsekwentnie nie cenzurowano niczyich wypowiedzi, czego nie można niestety powiedzieć o obradach „Okrągłego Stołu”. Ludzie, którzy mają mi za złe, że przystąpiłem do Rady Konsultacyjnej, są dziś z władzami politycznymi w daleko lepszych stosunkach niż ja.

Witold Gadomski: Odegrał Pan istotną rolę w rozładowywaniu konfliktów strajkowych w ubiegłym roku. Jak się zatem stało, że znalazł się Pan w konflikcie z niektórymi działaczami i doradcami Związku?

Władysław Nowicki: Gdy w maju 1988 roku Wałęsa znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, w czasie strajku w stoczni, wezwał mnie do przybycia. W stoczni uścisnęliśmy się i przez cały czas strajku byliśmy w bardzo serdecznych stosunkach. Podobnie było w czasie strajku w sierpniu. Prowadziłem negocjacje nie tylko z dyrekcją, ale także z wysokimi czynnikami politycznymi. Wałęsa nie brał bezpośredniego udziału w negocjacjach, ale faktycznie był kierownikiem strajku. Rozumiał, że trzeba go zakończyć, ponieważ nie ma on szans, ale nie chciał brać zakończenia na siebie, i dlatego wezwał mnie, mimo że był ze mną, uprzednio, od półtora roku, skłócony. Wysunąłem, jeszcze w czerwcu, propozycję spotkania Wałęsy z którymś z przedstawicieli władz. Wałęsa propozycję przyjął, określając ewentualnych rozmówców. Przedłożyłem sprawę jednemu z nich – generałowi Kiszczakowi, który szybko mi odpowiedział, proponując siebie jako rozmówcę. Po wielu wahaniach obu stron doszło w końcu do spotkania. Podczas majowego strajku w Stoczni Gdańskiej udało mi się jeszcze wynegocjować z ministrem Kiszczakiem zwolnienie z aresztów uwięzionych za strajk w Nowej Hucie. Moja rola, w stosunku do Wałęsy i jego otoczenia, skończyła się z chwilą rozpoczęcia rozmów przewodniczącego „Solidarności” z ministrem Kiszczakiem i sekretarzem Cioskiem.

Witold Gadomski: Na czyje zaproszenie zasiadał Pan przy „Okrągłym Stole”?

Władysław Nowicki: Zasiadałem z mandatu „Solidarności” regionu szczecińskiego. Mandat ten podpisany był przez wszystkich członków M.K.O.. Adamowi Michnikowi, który kwestionował moje miejsce przy stole politycznym, powiedziałem: „Panie Adamie, pan jest od Wałęsy, a ja od »Solidarności«, a więc niech mi pan głowy nie zawraca”.

Witold Gadomski: Dlaczego Pana wystąpienie przy „Okrągłym Stole” jako jedyne nie zostało nadane w środkach przekazu?

Władysław Nowicki: Wytknąłem w nim obu stronom ich błędy, dlatego obie strony, deklarując zresztą swoje poparcie dla wolności słowa, podobno zgodnie ocenzurowały moje pierwsze wystąpienie. Moja wypowiedź na zakończenie obrad była nadana w późniejszych godzinach wieczornych w telewizji, ale nie była powtórzona w gazetach.

Witold Gadomski: Czy uważa się Pan za członka ruchu „Solidarność”?

Władysław Nowicki: Z ideą „Solidarności” jestem bardzo silnie związany i będę jej bronił. Uważam, że pewne posunięcia moich kolegów zagrażają tej idei. „Solidarność” musi pozostać symbolem ruchu wolnościowego, przywracającego tożsamość społeczeństwu, ruchu demokratycznego. Nie może to być poświęcane żadnym doraźnym posunięciom.

Witold Gadomski: Jest Pan nie tylko doradcą „Solidarności”, ale także działaczem ruchu chrześcijańsko–demokratycznego. Czym Pan się kierował, nalegając na przyspieszenie prac organizacyjnych, związanych z odtwarzaniem się Stronnictwa?

Władysław Nowicki: Uważam, że mamy wszystkie dane polityczne, prawne i moralne, by reaktywować Stronnictwo Pracy.

Witold Gadomski: Czy sądzi pan, że już w najbliższej kadencji Sejmu będzie możliwe utworzenie w nim klubu chrześcijańsko–demokratycznego?

Władysław Nowicki: Jeżeli idea pluralizmu politycznego nie zostanie zagubiona i zniszczona, to oczywiście tak.

Witold Gadomski: Dziękuję za rozmowę.