Jeden życiorys „Zapory”

Obszerny tekst, poświęcony Hieronimowi Dekutowskiemu „Zaporze”, autor, Lesław Gnot, zatytułował: „Dwa życiorysy jednego człowieka”. Czy rzeczywiście major „Zapora” miał dwie biografie, jak to sugeruje pan Gnot? Myślę, że autor, wbrew zapewnieniom, bardzo słabo zna historię, albo zna ją tylko z jednego punktu widzenia. Gdyby było inaczej, nie napisałby takiego przewrotnego tekstu. Z jednej bowiem strony pokazuje nam „Zaporę”, jako jednego z wybitnych dowódców Armii Krajowej na Lubelszczyźnie, podczas okupacji niemieckiej, a z drugiej bezwzględnego mordercę niewinnych Polaków, utrwalających demokratyczną władzę po 22 lipca 1944 roku. Metoda, w ujęciu faktów przez pana Gnota, jest bardzo sprytna, pozorująca obiektywizm, a w rzeczywistości bardzo jednoznaczna. Czytamy bowiem, w relacji „Opala”, o szykanowaniu żołnierzy Armii Krajowej przez N.K.W.D., o aresztowaniach, zsyłkach i tym podobnych, ale jaką to może mieć przeciwwagę wobec wyliczania „mordów” dokonanych przez oddziały „Zapory”. Takie rozłożenie akcentów ma na celu wywołać określony efekt psychologiczny – święte oburzenie społeczeństwa przeciw jakiemukolwiek honorowaniu „mordercy »Zapory«” i to w okresie, kiedy pełna prawda o czasach stalinowskich powinna być ujawniona, ale w ten sposób, by nie tworzyć nowych plam, tym razem „czarnych”. Czy rzeczywiście współtowarzysze broni majora Dekutowskiego nie mają moralnego prawa uhonorować swojego dowódcy, ponieważ nie ma on „czystych” rąk? A ja się pytam pana Gnota, czy ci, likwidowani przez oddziały „Zapory”, funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej, N.K.W.D., Polskiej Partii Robotniczej, którym się w przeszłości wystawiło las pomników i tablic, byli tacy czyści i nieskazitelni? Czy utrwalanie władzy ludowej przeprowadzali tylko politycznymi metodami? Historycy zajmujący się tym okresem doskonale wiedzą, jak faktycznie to „utrwalanie” wyglądało. Przecież na ziemiach polskich toczyła się wojna domowa, o czym pan Gnot zresztą pisze, a jak wiadomo w wojnie takiej są zazwyczaj dwie strony i obie posługują się bronią. Nikt poważny temu zaprzeczyć nie może. Zwycięstwo orientacji stalinowskiej utrwaliło jeden obowiązujący obraz tych czasów: reakcyjne, zbrodnicze podziemie, walczące z demokratycznymi siłami postępu. Jednak pan Gnot, mimo semantycznego kamuflażu, dalej hołduje tej wizji. No cóż, przyzwyczajenie z okresu czterdziestu lat do jedynie słusznej wykładni dziejów jest silniejsze od prawdy. A już najśmieszniejsze jest to, że od pierwszego numeru „Relacje” drukują bardzo dobry tekst pana Wrony, o tym właśnie okresie, i wielka szkoda, że pan Gnot go nie czyta, podobnie jak artykułu pana Przemyskiego, w tychże samych „Relacjach”, o sprawie tzw. zamachu na przywódców Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, którego wykonawcą miał być kolega „Zapory”, także cichociemny, porucznik Rossiński „Jemioła”. A na ironię zakrawa już to, że w tym samym numerze „Magazynu »Sztandaru Ludu«”, na innej stronie, jest wstrząsająca relacja więźnia politycznego z Zamku Lubelskiego, z okresu jego funkcjonowania jako katowni Urzędu Bezpieczeństwa. Czy pan Gnot jest na tyle naiwny, żeby sądzić, iż żołnierze „Zapory” nie wiedzieli, co się dzieje z kolegami aresztowanymi (często po „wyjściu” z lasu po amnestii), torturowanymi i mordowanymi, w celach na Zamku, Pod Zegarem, na Ewangelickiej, na Chopina, by ograniczyć tę straszną topografię tylko do Lublina, a przecież „utrwalacze” władzy ludowej nie działali jedynie w Lublinie, prowincja też była nimi nasycona. Czy żołnierze zgrupowania „Zapory” nie pamiętali ohydnych mordów, na żołnierzach Armii Krajowej, w Stefanówce i Owczarni (maj, czerwiec 1944 roku), których dokonał słynny „Cień” (Bolesław Kowalski), jeden z bohaterów moczarowskiej legendy? Myślę, że warto przyjrzeć się ówczesnej rzeczywistości bez emocji, obiektywnie ważąc racje obu stron, i tej zwycięskiej, i tej przegranej. Dopiero wtedy okaże się, czy „Zapora” i wielu jego kolegów miało dwa życiorysy, biały i czarny, jak to sugeruje pan Gnot, czy też ich walka była konsekwencją pewnej postawy politycznej i sytuacji, w jakiej znalazła się Armia Krajowa i cywilna władza Polskiego Państwa Podziemnego, po wkroczeniu Armii Czerwonej i zainstalowaniu w kraju władzy komunistycznej, przez większość społeczeństwa polskiego odrzucanej, o czym już piszą sami przywódcy byłej Polskiej Partii Robotniczej, i co stwierdzał sam Stalin. I jeszcze jedno. Jestem od niedawna po lekturze dalszego ciągu „Pamiętników” doktora Klukowskiego, które w oficjalnym wydaniu „urwały” się na dacie 22 lipca 1944 roku. Jest to bardzo pouczająca lektura, ponieważ przybliża nam ówczesną rzeczywistość, a pisana na gorąco, przez tak wnikliwego i zorientowanego obserwatora, pozwala spojrzeć na kolegów „Zapory”, uwikłanych w skomplikowane sytuacje znalezienia swojego miejsca w powojennym świecie, tak, by nie sprzeniewierzyć się złożonej kiedyś przysiędze. A zdarzały się i dramatyczne sytuacje. O jednej pisze też doktor Klukowski, jak młody, dzielny oficer z czasów wojny z Niemcami, podczas kolejnej wojny, ale już domowej, zszedł na drogę przestępstwa, dopuszczając się pospolitej zbrodni na niewinnym człowieku. Po ujawnieniu tego haniebnego czynu, koledzy wydali na niego wyrok śmierci, który został wykonany. Takie były po prostu prawa wojny. Takich przypadków było oczywiście więcej. Brak perspektyw na zmianę sytuacji politycznej Polski oczywiście musiał wpływać demoralizująco na żołnierzy, stąd decyzje dowódców o demobilizacji oddziałów, ujawnianie się żołnierzy w wyniku amnestii, wyjazdy przez zieloną granicę lub osiedlanie się na ziemiach zachodnich, pod zmienionymi personaliami. Ostatecznością, ze względu na denuncjacje aktywistów nowej władzy, było melinowanie się na miejscu. Zresztą sam „Zapora” dwukrotnie usiłował przedostać się na Zachód, co mu się niestety nie udało. Wielka szkoda, że pan Gnot i jemu podobni publicyści nie potrafią wyjść poza raz ukształtowany schemat (z pewnymi tylko odchyleniami na „głasnost”) „walki ze zbrojnym (lub reakcyjnym) podziemiem”, „utrwalania władzy ludowej”, „walki z zaplutymi karłami reakcji”, „z faszystami spod znaku Armii Krajowej”, i tym podobne, i tak dalej.

Autor: Maciej Sobieraj