Nie byłoby zbrojnego podziemia, gdyby w sierpniu 1944 roku nie aresztowano ujawniających się żołnierzy Armii Krajowej

Odsłonięcie tablicy, poświęconej majorowi Hieronimowi Dekutowskiemu „Zaporze”, w tarnobrzeskim kościele ojców Dominikanów, wywołało falę ataków prasowych, na temat zarówno samego „Zapory”, jak i całego zbrojnego podziemia z lat 1945–1947. Rozmawiałam z panem X, który prosi o nieujawnianie jego nazwiska, jako, że ciążą na nim takie same zarzuty jak na „Zaporze”. A jeśli dzisiaj uznaje się, że wydany i wykonany wyrok śmierci na majorze Dekutowskim był słuszny, to może jeszcze za wcześnie publicznie przyznawać się do czynów, jakie były jego udziałem w tamtych latach. Mówi pan X: „W oddziale »Zapory« nie byłem, ale byłem w oddziale, który z nim współdziałał. Stąd zarówno osoba Dekutowskiego, jak i jego oddział, były mi znane. Po wejściu Armii Czerwonej na teren Lubelszczyzny, »Zapora«, jako jeden z nielicznych dowódców oddziałów, nie opuścił swoich żołnierzy, nie zadekował się, lecz pozostał z żołnierzami. Mój dowódca zgłosił się do Ludowego Wojska Polskiego, ale to nie uchroniło go przed aresztowaniem i wywiezieniem na Syberię. W owym czasie było to niemal regułą. Zgłaszających się akowców natychmiast aresztowano. Z perspektywy czasu wydaje się jakby to był celowy zamysł – wpędzić ludzi z powrotem do lasu po to, aby móc potem rozbić »wroga«. »Zapora« pozostał z żołnierzami, ukrywał się. Wtedy, w styczniu 1945 roku, kiedy dowództwo Armii Krajowej dało zezwolenie organizowania samoobrony, »Zapora«, jako pierwszy dowódca, na czele grupy ludzi, rozpoczął samoobronę. W Janowie Lubelskim, w więzieniu, siedziały uczestniczki Powstania Warszawskiego, które przez Wisłę przedostały się na stronę praską. 26 kwietnia opanowaliśmy Janów, rozbiliśmy więzienie i uwolniliśmy je. To była duża akcja, przeprowadzona wspólnie z Tadeuszem Kuncewiczem »Podkową«. W maju 1945 roku »Zapora« miał duży oddział, liczący 350–360 ludzi. Walczył do sierpnia i doczekał amnestii, nazywanej przez nas amnestią »Radosława«. »Zapora« kazał się ujawnić tym mniej podpadniętym. Kiedy przekonał się, że ta amnestia jest kolejnym oszustwem, ponownie przystąpił do akcji zbrojnej, już w ramach »Wolności i Niezawisłości«. Ta organizacja w swoim założeniu miała być organizacją cywilną. To Urząd Bezpieczeństwa, poprzez swoje działania, narzucił walkę. Wtedy »Zapora« został dowódcą oddziałów »Wolności i Niezawisłości« na terenie Lubelszczyzny. »Zapora« karał szpicli, agentów. Nie było natomiast bandytyzmu. Wierzchowiny to było dzieło Narodowych Sił Zbrojnych, a nie »Zapory«. On to potępiał. Były rekwizycje, bo przecież ludzi trzeba było wykarmić. Nie wiem zresztą dokładnie jak sobie radził z aprowizacją »Zapora«. My normalnie kupowaliśmy żywność. Pieniądze mieliśmy z rozbitego banku w Janowie. Myślę, że nie byłoby zbrojnego podziemia, gdyby w sierpniu 1944 roku nie aresztowano ujawniających się żołnierzy Armii Krajowej. Ja miałem do wyboru albo ukrywać się, albo walczyć. Ukrywanie się było wbrew naturze. Wybrałem walkę. Uniknąłem losu »Zapory« dzięki temu, że nasz oddział do końca nie został zdekonspirowany. Stąd teraz moja anonimowość. A poza tym, w tamtym czasie i na tamtym szczeblu, sądy wojskowe, a przed takimi stawałem, zachowywały jeszcze minimum przyzwoitości. I chociaż przesiedziałem trzy lata, choć byłem ścigany do 1956 roku przez Urząd Bezpieczeństwa, choć zmieniałem niezliczoną ilość razy adresy i miejsce zameldowania, to żyję. Myślę, że uratowała mnie moja nieufność do adwokatów, przed którymi nie zdradzałem swojej linii obrony, a także przypadek. Oskarżano mnie, między innymi, w kolejnej wersji aktu oskarżenia, o zabójstwo milicjanta. A to zabójstwo miało miejsce w tym czasie, kiedy ja już byłem w więzieniu. To pozwoliło sędziemu oddalić akt oskarżenia. Potem byłem aresztowany ponownie. O śledztwie i metodach stosowanych wobec mnie nie chcę mówić. Ale dla mnie tamten czas nie minął. Dopóki ja żyję i żyją moi oprawcy. Dopóki o »Zaporze« pisze się jako o bandycie. Dopóki pokutuje duch »zaplutych karłów reakcji«”.

Autor: Elżbieta Misiak