Do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej w Warszawie. Prośba o ułaskawienie Arkadiusza Wasilewskiego, skazanego na śmierć, wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie, z dnia 15 listopada 1948 roku. Panie Prezydencie! Jestem synem emeryta państwowego. Urodziłem się w 1925 roku. W roku 1938 ukończyłem szkołę powszechną i zacząłem chodzić do gimnazjum w Siedlcach. W chwili wybuchu wojny, w roku 1939, liczyłem lat 14 i ukończyłem jedną klasę gimnazjum. Podczas okupacji warunki materialne nie pozwoliły mi na dalsze kształcenie się, więc zacząłem pracować jako elektromonter. Pracę tą polubiłem i jej się oddawałem. Mając lat 18 i czując się chłopcem dość zdrowym, postanawiam walczyć z okupantem, tak przez nas, Polaków, znienawidzonym. W roku 1943 wstąpiłem do oddziału dywersyjnego na terenie powiatu Sokołów Podlaski. Brałem czynny udział w walce przeciwko Niemcom, przeprowadzaliśmy szereg akcji zbrojnych, rozbijając posterunki, wysadzając pociągi i dążąc do zdezorganizowania działalności okupanta na tamtejszym terenie. W jednej z akcji rozbiliśmy areszt, skąd zostało uwolnionych kilkunastu ludzi przeznaczonych do transportu do obozu śmierci w Treblince. W roku 1944 przeszedłem do oddziału „Małego”, na Lubelszczyznę. Oddział „Małego” był bardzo czynny. Wysadzamy szereg pociągów, idących na Wschód, przeprowadzamy niszczenia torów kolejowych oraz szereg zbrojnych akcji przeciwko posterunkom żandarmerii, jak również zlikwidowaliśmy szereg funkcjonariuszy Gestapo. Po wyzwoleniu wschodnich terenów Polski zgłosiłem się ochotniczo do Wojska Polskiego, gdyż kontynuowanie walki z Niemcami uważałem za obowiązek Polaka. Przydzielony zostałem do Centrum Wyszkolenia Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, początkowo pod Lublinem, a od marca 1945 roku w Andrzejowie koło Łodzi. Tutaj popełniłem błąd, który fatalnie zaciążył na dalszym moim życiu. Wśród kolegów było sporo aresztowań i rozeszły się wiadomości, że aresztuje się dawnych członków „Armii Krajowej”. Bojąc się aresztowania i ulegając namowom kolegów, zdezerterowałem, w maju 1945 roku, i znalazłem się w ten sposób poza prawem. Nie mając innego wyjścia dla siebie, w czerwcu 1945 roku wstąpiłem do oddziału „Zapory”, w którym przebywałem do momentu ujawnienia w 1945 roku. Pragnąc ukryć przed władzami fakt mojej dezercji z Centrum Wyszkolenia Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ujawniłem się pod zmienionym nazwiskiem. Podejrzany o dalszy udział w partyzantce, w końcu 1945 roku zostałem aresztowany i dziesięć miesięcy siedziałem w więzieniu. Zwolniono mnie, wobec braku winy, bez procesu sądowego. Nie mając nigdzie żadnego oparcia i ukrywając się pod zmienionym nazwiskiem, za jedyne wyjście dla siebie uznałem powrót do lasu. W momencie wyjścia amnestii, w 1947 roku, znajdowałem się pod bezpośrednim dowództwem „Renka”, który był upartym przeciwnikiem ujawniania się. Wobec faktu opuszczenia przeze mnie mojej jednostki wojskowej, obawiałem się szczególnie represji ze strony władz i mimo tego, że w partyzantce nie odegrałem żadnej poważniejszej roli, uważałem, że sytuacja moja, jako dezertera, jest gorszą od sytuacji innych kolegów. Stało się to przyczyną faktu, iż nie skorzystałem z tego wielkiego dobrodziejstwa, jakie wyrządzała wszystkim, zabłąkanym na bezdrożach konspiracji, ustawa amnestyjna. Zarazem widziałem jednak, że wszelka praca organizacyjna została zakończona, i z biegiem czasu zrozumiałem ostatecznie moje wielkie błędy: dezercji z wojska, wejścia na drogę walki przeciwko prawowitej władzy, wreszcie tego, że nie skorzystałem z dobrodziejstwa amnestii. We wrześniu 1947 roku, bojąc się aresztowania, postanowiłem Polskę opuścić. Moi towarzysze, w czasie pobytu czternastu miesięcy w więzieniu, otworzyli mi oczy na wiele spraw, których dotychczas nie rozumiałem. Olbrzymie zdobycze Polski Demokratycznej: przeprowadzenie reformy rolnej, upaństwowienie przemysłu, który znajdował się w rękach garstki kapitalistów, upowszechnienie kultury i możność nauki dla każdego – to są rzeczy, o których dowiedziałem się dopiero, siedząc w więzieniu. Dzisiaj z głębokim żalem, myślę, że gdybym nie popełnił nieszczęśliwego błędu, wiosną 1945 roku, byłbym może oficerem Odrodzonej Armii Polskiej, która daje tak wielkie możliwości każdemu, kto chce poświęcić jej swój trud i wysiłek. O tym, że nie jestem człowiekiem z gruntu złym, że mogę jeszcze winy swoje naprawić, może jeszcze zaświadczyć fakt, iż za czasów okupacji uratowałem od śmierci Żydówkę, pochodzącą z Janowa Lubelskiego. Obecne jej nazwisko i adres znać będzie siostra moja, Aleksandra Paluszewska, zamieszkała w Rudzie Pabianickiej koło Łodzi, przy ulicy Finansowej 37. Żydówce tej wyrobiłem dokumenty, na nazwisko siostry mojej, Ireny Wasilewskiej, i aż do znalezienia dla niej pracy przechowywałem ją w domu rodzinnym w Sokołowie Podlaskim. Zrobiłem to całkowicie bezinteresownie, chcąc dopomóc człowiekowi znajdującemu się w nieszczęściu. Obecnie mam 23 lata i myślę, że życie moje nie jest ostatecznie zmarnowane. Pracą dla Polski Demokratycznej chciałbym okupić moje błędy, a może jeszcze kiedyś będę mógł powrócić do Wojska Polskiego, którego opuszczenie stało się przyczyną wszystkich dalszych nieszczęść mojego życia. Proszę Pana Prezydenta Rzeczypospolitej o ułaskawienie. Warszawa, dnia 18 listopada 1948 roku. Arkadiusz Wasilewski.