Droga polna, głębokie, żółte koleiny,
Wolno opada w tyle poza nami kurz.
Przed nami słońce gaśnie, ciemna linia wzgórz
I chwieją się idące przodem karabiny.
Środkiem – wozy. Po bokach, w dwóch rzędach, idziemy.
Jęki rannych, rozmowy, zgrzytliwy skrzyp kół,
Dwie wielkie, krwawe ręce, opuszczone w dół…
Zdobyliśmy granatnik i dwa elkaemy.
Po zwycięstwie – a szliśmy jak w rytmie pogrzebu.
Długą, szarą kolumną. W przodzie czerniał las.
Złote pola pszeniczne kłaniały się w pas,
A „Kordian” miał twarz chłodną i patrzał ku niebu.